NYC->LUZ

Jeżeli zdrowie to dobrostan fizyczny, psychiczny i społeczny a nie tylko brak choroby czy niedomagania to Rudolph April był zdrowy jedynie w jednej trzeciej. Powłoka idealnego ciała skrywała lęk, przechodzący w obsesję o znamionach paranoi. Tym większy im bliższy był koniec. Koniec roku, wieku, tysiąclecia i – w mniemaniu udręczonego umysłu- koniec wszystkiego. Jednak pomimo pogarszającego się stanu psychicznego udręczony pacjent nie skorzystał z dobrodziejstw trankwilizatorów, usłużnie podsuwanych przez Big Pharmę. Nie odwiedził też żadnego z gabinetów psychoanalitycznych, których zagęszczenie na milę kwadratową w okolicy jego manhattańskiego biura było prawdopodobnie najwyższe na planecie. Nie wierzył w psychoanalizę. A w zasadzie nie była to kwestia wiary (w sprawach wiary przez duże „W” Rudolph April był agnostykiem) lecz EBM. Niedostatecznej ilości dostatecznej liczby badan z randomizacją i przeglądu danych naukowych dyskwalifikowały metodę doktora Freunda, opinie ekspertów miały zbyt niski poziom wiarygodności zaś opisem przypadku być nie chciał. Kto wie? Gdyby jednak zdecydował poddać się analizie czynności omyłkowych, marzeń sennych, oporu lub swobodnych skojarzeń, pod milczącym przewodem terapeuty być może doznałby ulgi w cierpieniach. A ponadto-w mechanizmie regresji-cofnąłby się do źródeł swego kompulsywnego znikania, do drugiej połowy lat czterdziestych mijającego wieku, do pewnego podwarszawskiego sierocińca….

-Zniknęły! -młoda kobieta w czarnym habicie ukryła załzawioną twarz w pulchnych dłoniach- Zniknęły wszystkie, matko przełożona! Dziewczynki, chłopcy, nawet mały Rudzio Kwiecień!

-Wiem, siostro Christello. Przyszli rano, pokazali dokumenty i zabrali dzieci. We dwoje-jakiś urzędnik z Rakowieckiej i kobieta, Znałam ją sprzed wojny, była z „Bundu”.

-I co z nimi będzie, matko?

– Pewnie trafią do jakiegoś świeckiego sierocińca, gdzieś na Ziemie Odzyskane? A może do Palestyny? Rozumie siostra? Nasze sierotki wychowają się w Ziemi Świętej; w Jeruzalem, w Betlejem albo w Nazarecie!

-Jak Pan Jezus?

-Daj Bóg!

-Niech Najświętsza Panienka ma je w swojej opiece! -młodsza siostra otarła łzy i rozpromieniła się, aby po chwile ponownie zmarszczyć czoło;

-A co teraz będzie z nam?

Starsza zakonnica cicho szepnęła:

-Bóg raczy wiedzieć. Widzi siostra, co się dzieje w kraju. Parę lat po wojnie a wygląda na to, że i nam przyjdzie iść w świat…

A gdyby terapeuta był jeszcze wnikliwszy a regresja jeszcze głębsza-kto wie? – może analiza zaprowadziłaby pacjenta (klienta) do najwcześniejszych, niewerbalnych doznań zmysłowych: kwietniowego powietrza, napełniającego wraz z pierwszym krzykiem małe płuca; dotyku miękkich, kobiecych dłoni i szorstkiego płótna na nagim ciałku; mdlącego zapachu świec i kwaśnej woni dębowych ławek wypełniających wnętrze pewnego lubelskiego kościoła; zimna wody z chrzcielnicy i ciepła miękkiego oleju na czole; dźwięku rezurekcyjnych dzwonów i warkotu silnika Fiata 508, podskakującego na wybojach szosy warszawskiej, dotyku niezgrabnych męskich rąk i pulchnych dłoni kobiecych…

Jeżeli chodzi o trzeci aspekt zdrowia to był samotny, choć odkąd pamiętał-zawsze otaczali go ludzie. Gromada rówieśników biegającą po uliczkach kibucu. Przemili wujkowie i ciocie, traktujący go jak własne dziecko, choć nie ukrywający, że był (podobnie jak pozostałe dzieciaki) adoptowany. Szybko porzuceni po jeszcze szybszej wojnie towarzysze broni z izraelskich sił powietrznych. Nowi, znani głównie z pseudonimów lub zapewne zmyślonych imion towarzysze tajnych walk, współświadkowie i współtwórcy historii o których kiedyś będą pisać podręczniki, a na razie skrytych w tajnych archiwach pod stemplem „TOP SECRET”. Akcjonariusze walnie przybywający na coroczne zebrania do nowojorskiej siedziby April Incorporation. Panna Smith, wierna sekretarka, wiecznie czekająca na księcia z bajki i skrycie wzdychający do mogącego być jej ojcem prezesa. Oraz niezmiennie ubrany w czarny garnitur, przybywający rzadko acz regularnie na bardziej przypominające przesłuchania niż odwiedziny-„kuzyn” z Langley.

-Wszystkiego najlepszego, Ruddy! – mężczyzna, rozparty w fotelu uniósł kieliszek Dom Pérignon na wysokość ukrytych za ciemnymi okularami oczu. Przez otwarte okno gabinetu prezesa April Inc wpadało wiosenne słońce oraz ostre, przesycone kwietniowym chłodem i morską wilgocią powietrze.

-Które to już?

-Pięćdziesiąte czwarte. Chyba.

-Chyba żartujesz! Wyglądasz góra na czterdzieści!

April machnął ręką, j odpędzając komplement niczym natrętną muchę.

– Proszę! Prezent od agencji – mężczyzna wyjął z kieszeni marynarki małe, przypominające telewizorek, płaskie pudełko. Wprawne oko Rudolpha błyskawicznie dostrzegło, że stosunek długości i szerokości urządzenia tworzy złotą proporcję.

-Dziękuję, już mam -wskazał ruchem głowy wiszący na ścianie pięćdziesięciocalowy monitor.

-Ekran 5’4 cala, rozdzielczość 2340×1080 pikseli, 64 GB pamięci- objaśniał gość tonem telemarketera

– Aparat, latarka, nawigacja, przeglądarka WWW, połączenia audio, wideo, wiadomości tekstowe, transfer danych, kalkulator…wiem, wiem- kalkulator masz w głowie, ale był na wyposażeniu. Tylko nie obnoś się z tym za bardzo przez parę lat, zanim wejdzie do powszechnego użycia.
Rudolph zważył w dłoni telefon, po czym schował go do szuflady biurka, z której wyjął kartkę, podał gościowi i rzekł:

-Mam do ciebie prośbę, po starej znajomości. Osobistą.

Mężczyzna przebiegł ukrytym za ciemnymi szkłami wzrokiem po linijkach i spytał:

-Po cholerę ci to?

April wzruszył ramionami i odpowiedział pytaniem na pytanie:

-A ty znasz swoich rodziców?

-Czasem lepiej nie wiedzieć pewnych rzeczy -mężczyzna podszedł do okna i kontynuował, jakby mówiąc do płynącej w dole rzeki.

-Pochodzę z Chicago. Wychowała mnie mama, święta kobieta. A ojciec, jak to ojciec-marynarz lądowy. Znasz różnicę? Odwrotnie niż morski: rusza w rejs jak ma parę dolców, wraca, jak wyda ostatniego centa. Czasem „wypływał” po miesiącu, czasem po trzech. Czekałem, tęskniłem, rozpłaszczałem nos na szybie. Aż raz nie wrócił na amen. Przysiągłem sobie i mamie, że go znajdę. Pewnie dlatego wstąpiłem do służby. Po robocie, nocami, szukałem jakiegoś śladu, Godziny wertowania akt, setki telefonów, tysiące rozmów aż znalazłem. Okazało się, że tamtego lata dopłynął aż do Ohio. Policja wyłowiła z rzeczki w jakiejś dziurze topielca. NN. Wzrost i tatuaże się zgadzały…. Czwartego lipca. Czujesz to? -odwrócił się, pocierając pod powiekę ciemnym szkłem -Masz szczęście Rudd. Czasem lepiej nie wiedzieć.