… mgła nadpływa od Bystrzycy i Czechówki jak biała limfa wnika w miejską tkankę przez kapilary uliczek tętnice ulic śródmiejskie arterie zakrzywioną aortę Krakowskiego Przedmieścia pod ceglaną zastawką Bramy do serca-Starówki biały obłok spowija wszystko szczelnie a jedynym dowodem ukrytej obecności miasta jest furkoczący na wieży blaszany kogucik….

-London in Lublin-powiedział a może pomyślał ktoś staliśmy na schodach Collegium Anatomicum patrzyliśmy w kierunku Ewangelickiej jakby z jej wilgotnego mroku miał za chwilę wyłonić się Sherlock Holmes Kuba Rozpruwacz kudłaty cień pas Baskerville’ów był koniec października marzec połowa grudnia nieważne w tamtym czasie kiedy rachubę miesięcy zastąpiliśmy nazwami części ciała ludzkiego kolejnymi preparatami kości ręka klatka brzuch noga głowa mózg zaliczanymi lub nie-Naprawdę dobrodzieju?-oczy Profesora bystro omiatały pochylone nad granitowym stołem sekcyjnym gotowe do mentalnej dekapitacji głowy skazańców-bardzo interesujące a gdzie pan to wyczytał w prasie codziennej bo na pewno nie w Bochenku-siwobrody sobowtór ojca psychoanalizy jak on piekielnie inteligentny i łagodnie mizoginiczny-I po co się tak męczyć na tych studiach nie lepiej wyjść za mąż dobrodziejko?-staliśmy w kilkanaścioro dziewczyny i chłopaki miejscowi i przyjezdni tutejsi absolwenci Stasia, Zamoja i Unii elokwentni jak na południowców przystało przybysze z Galicji małomówni jak Skandynawowie ludzie z północy z okolic które same nie wiedzą, czy są jeszcze Lubelszczyzną południowym Podlasiem wschodnim Mazowszem Polesiem wszystkim po trochu i niczym Palestyńczycy Kurd oraz milczący student wydziału anglojęzycznego Amerykanin a może Irlandczyk o długim anglosaskim nazwisku…Birmingamm?… Nottingham? palacze i niepalący z równą przyjemnością wciągaliśmy w płuca powietrze przesycone smogiem i spalinami jakże miła odmiana po godzinach inhalacji formaliny ostra woń wypełniała szczelnie zabytkowy budynek Collegium drażniła nos gardło łzawiła spojówki impregnowała skórę wnikała do płuc serca mięśni i mózgu zabalsamowani za życia naznaczeni niewidocznym znakiem wodnym wodnego roztworu aldehydu mrówkowego wonią feromonu za pomocą której będziemy się rozpoznawać bez okazywania dyplomów i praw wykonywania zawodu w przejściach podziemnych samolotach naddźwiękowych na międzynarodowych konferencjach prowincjonalnych weselach jak grypsujący bez tatuaży-Gdzie kiblowałeś kolego?-Lublin Polska wschodnia-Boston, Massachusetts-Asmuga światła i dźwięku wylała się przez uchylone drzwi Zielonego Liścia a za nią na chodnik chwiejna gromada był listopad a może luty wieczór piątek-Kończy się tydzień nie ma nadziei że następny coś wreszcie zmieni… lider kultowego zespołu zapraszał z plakatów na koncert do Chatki Żaka a może Hali pod Globusem nie dziś może na wiosnę między głową a mózgiem na juwenaliach na stratowanej trawie plastikowych kubkach po piwie petach pod sceną na miasteczku – Poooolska, mieszkam w Poooolsce, mieszkam w Pooolsce, mieszkam tu! tu! tu! -rozśpiewany chór przetoczył się u naszych stóp i cichnąc zgodnie z efektem Dopplera spłynął w kierunku Lubomelskiej ruszyliśmy w przeciwną stronę w górę w mgłę Ewangelickiej po nierównych płytkach chodnika chropowaty beton zastąpił gładki granit zatopione lampy fałszywe jak trzyzłotówki pierwszy komercyjny bank bezwstydnie świecił nowością na tle zaniedbanych kamienic śródmieścia skręt w prawo Krakowskie granit zniknął tak szybko jak się pojawił w poprzek przemknął czarny cień chudy kot zniknął w czeluściach bramy zwinne łapki bezszelestnie stukały w drewniane schody różowe nozdrza wciągały obiecującą mysią woń powietrza klatki schodowej znajoma wycieraczka pod odrapanymi drzwiami z mosiężną tabliczką M.L. Kwiatkowscy poniżej blacha sprzed nie wiedzieć której wojny AJENCJA HANDLOWO-USŁUGOWA Leopold Kwiatkowski Reklama, pośrednictwo, doradztwo. Dzwonić dwa razy przeciągłe miauuu skrzypnięcie drzwi drżąca ręka głaszcząca mokry łepek drżący głos z głębi -Czy jesteś szczęśliwy w swoim domku, Poldusiu?- czego nie mogliśmy już słyszeć u zbiegu Krakowskiego i Racławickich zostało czworo dwaj Galicjanie zawzięcie dyskutowali a może kłócili wystarczyło powiedzieć- Ooo słomka! -a ci przez godzinę o słomce anglojęzyczny Cummingham? Sherridan? milczał we wszystkich językach świata ja spojrzałem na lewo w Lipową bez sensu mgła na dwa kroki nie mogłem widzieć jak w dole u bramy cmentarnej zatrzymała się taksówka wysiadł mężczyzna w głębokiej żałobie w nieokreślonym wieku czarne buty spodnie płaszcz kapelusz krucze loki i niewidoczna z pewnością atramentowobiała kipa-Szybciej!-zawołali Galicjanie podbiegli zrezygnowani zatrzymali się po kilku metrach czerwone światła Ikarusa odpływały w mrok alei Racławickich w ślad za zaszłym słońcem przystanek prawie pusty para małolatów obściskiwała się namiętnie choć to chyba jeszcze nie były Walentynki z daleka słychać było jak pod grubą kurtką serce biło mu jak oszalałe a ona -Tak -powiedziała-zrobię to Tak-trzy cienie za wiatą raczyły się brunatnym płynem z zielonych butelek-Tfu ten koń miał chyba cukrzycę hahaha mówiłem żeby kupić Osmolickie albo małpkę e młody skocz no do peesesu po flaszkę i cebularza kurwa a niby za co za jajco patrz i ucz się-dwa cienie podniosły się z niskiego murku okalającego Ogród Saski zaczęły zbliżać się do nas z natarczywym:-eee!-znieruchomieliśmy anglojęzyczny w lot zrozumiał co się święci pierwszy raz tego wieczoru przemówił-Lest take a cab!- polonez Atu nieokreślonego koloru z żółto podświetlonym taxi na dachu właśnie skręcał z Lipowej w aleje zatrzymał się w zatoczce podbiegliśmy cienie machnęły pogardliwie i zawróciły. -na koncert?-wąsacz zza kółka bardziej stwierdził niż spytał -na Chodźków-odparłem-aaa-odparł nie wiedzieć czy z zawodem czy radością ruszyliśmy Galicjanie na tylnym siedzeniu wrócili ochoczo do chwilowo przerwanej dyskusji po obu flankach ponownie milczącego anglojęzycznego…Buckighamma?…-Sza cicho sza czas na ciszę-śpiewała Budka z głośnika zanurzyłem się w sztucznego lamparta przedniego fotela zaciągając wanilią z choinki pod lusterkiem-miło być taksówkarzem-wyrwało mi się wraz z ziewnięciem- miło?!-wąsacz spojrzał na mnie bokiem jak kogut i pokręcił żwawo głową. -pierwszy kurs od rana nie licząc tego Żyda z Majdanka na Lipową nie to co w lipcu osiemdziesiątego wszystko stanęło Świdnik, Kraśnik efesce empeka autobusy trajtki ludzie pchali się drzwiami i oknami do auta starzy młodzi matki z dziećmi pijacy świry wiozłem takiego jednego z Węglina na pekaes napruty a jakże całą drogę śpiewał że zwycięży orzeł biały i wyzywał mnie od łamistrajków a teraz szkoda słów stały klient wyfrunął do Valladolid czy Karlowych Varów na jakiś festiwal a tak to wpadł zawsze kurs Kurier Hades Daszyńskiego redakcja knajpa dom i tak dalej i tak bez końca-machnął ręką- -tu radio Lublin jest trzydziesty trzeci dzień roku do końca roku pozostało trzysta trzydzieści dwa dni imieniny obchodzą Maria, Marianna, Słońce wzeszło…-wyświetlacz miga czerwono hipnotyzuje datą godziną 02.02. 19.22 oczy kleją się wiotczeją mięsnie rzednie oddech w głowę wypełza mgła cisza pustka sen zatrzymany na chwilę iskrą gwałtownej iluminacji-MULLIGAN!

 

Lublin-Łuków; 2 lutego 2022

 

obraz ” Panorama Lublina” Hogenberga i Brauna (1618)