– słowiańskie święto, przypadające w okresie równonocy wiosennej; podobnie jak anglosaskie obrzędy Ēostre, hiszpańska Fiesta de Las Fallas, irański Nowy Rok- Nouruz czy Pesach– hebrajskie święto Wyjścia.

 Równonoc

Promienie zachodzącego słońca padały na siwe włosy starca, spływały złocistą poświatą po jego białej brodzie, rozświetlały zmętniałe soczewki oczu. Pomimo ślepoty szedł pewnie, wprost ku złotej kuli, opadającej nad zachodnim horyzontem. Stąpał między równym szpalerem szałasów, wznoszących się po obu stronach żwirowej alejki, podpierając się drewnianym kosturem, z białym psem przy nodze Bose stopy i drewniany kij miarowo zgrzytały o kamyki. Z wnętrza szałasów basowo odpowiadały kamienne żarna. Słyszał je wyraźnie, równie wyraźnie jak radosne szepty:

-Idzie! To dzisiaj! Nareszcie!

– podnoszące się i opadające wzdłuż trasy jego przemarszu. Po chwili szepty i zgrzyty ucichły a twardy żwir pod stopami ustąpił miejsca wilgotnej ziemi. w którą kostur wbijał się z miękkim kląsknięciem. Teren wznosił się lekko ku górze. Od słonecznej strony horyzontu zawiał wiatr i załopotał w powłóczystej białej szacie. Starzec zatrzymał się i wciągnął głęboko powietrze. Marcowe ciepło przyjemnie mieszało się w nozdrzach z kwaśnym zapachem świeżej trawy i słodyczą stepowych ognisk. Obrócił się plecami do wiatru i ciemniejącego nieboskłonu, zrzucił owczą skórę z ramion na stygnącą już ziemię i usiadł. Pies także leniwie zwalił białe cielsko i okrył nim ludzkie stopy. Człowiek i zwierzę siedzieli na szczycie małego pagórka, górującego nad wioską. Widzący dostrzegłby wyraźnie cztery bramy, wiodące do osady, okalający ją drewniany ostrokół a wewnątrz niego rzędy solidnych domostw, ciągnących się wzdłuż uliczek. Te zbiegały się promieniście na kolistym placu pośrodku Starzec ponownie wciągnął powietrze. Tym razem nozdrze załaskotał kwaśny zapach łoziny a jeszcze głębiej słodkawa woń bydlęcego potu. Jednocześnie pod skrzyżowanymi nogami począł odczuwać delikatne choć rosnące wibracje ziemi; tętent tysięcy racic i kopyt.

-Już czas

-pomyślał.

Zerwał po omacku kilka zeschłych badyli i ustawił z nich przed sobą mały szałasik. Wyciągnął zza pazuchy szaty dwa kawałki drewna. Starczymi dłońmi roztarł jedną z suchych łodyg na biały proszek i wsypał go do zagłębienia w drewnianej deszczułce, włożył w niszę podłużny kijek, który począł intensywnie obracać w dłoniach, wydając jednocześnie ze zbielałych warg ciche. rytmiczne pomruki. Po chwili wieczorne powietrze wypełniło się wonnym dymem a mrok rozświetlił pomarańczowy płomyk. Ciągle mrucząc ostrożnie przeniósł drżący ogieniek i podłożył pod stosik który momentalnie zapłonął. Rytmiczne pomruki starca przybrały na sile. Wyraźnie słychać już było słowa, układające się w zdania i strofy i zwrotki pradawnej pieśni o słońcu, niebie i ziemi, o bogach, ludziach i bohaterach, o zwierzętach, roślinach i kamieniach. Nie sobie ją śpiewał. Wokół małego ogniska pojawili się pierwsi słuchacze: dzieci. Ubrane na biało, obute w skórzane ciżemki; chłopcy uzbrojeni w łozinowe łuki i dzidy, dziewczynki z naręczami suchych gałązek. A przyniesiony koszyczek wypełniało mnóstwo biało-czarnych, cętkowanych świeżo wykradzionych z łąkowych gniazd. jajek.

Za dziećmi nadeszły kobiety. Białe chusty okrywały głowy, na których niosły kosze i woreczki z zebranymi późnym latem i suszonymi całą zimę ziarnami a dziś świeżo startymi na biały pył. Pokłoniły się nisko siedzącemu i same też usiadły w kręgu nieopodal ogniska. Na pagórek wkroczyła gromada chłopców obarczonych chrustem i metalową dzieżą do której kobiety kolejno wsypały zawartość swoich woreczków, zaś przybyłe po nich dziewczyny o jasnych warkoczach lały wodę z glinianych dzbanów. Do środka naczynia wbijano też złocisto-białą zawartość pstrokatych jaj i tak powstającą masę mieszano drewnianą chochlą w rytm starczej pieśni. Dorzucano drew do ognia, słuchano i czekano.
Tętent z oddali stawał się coraz wyraźniejszy, głośniejszy. Ziemia drżała, czerń nocy począł wypełniać ryk bydła, odgłosy zamykanych zagród, trzaskanie batów, rżenie koni, szczekanie pasterskich psów. Białe zwierzę, śpiące spokojnie u stóp pana podniosło łeb i warknęło. Po chwili w krąg światła wkroczyła wataha kundli rożnej maści a za nią grupa mężczyzn, odzianych w owcze skóry Dorzucili do ogniska przyniesione ze sobą drwa, pokłonili się nisko przed starcem i podeszli do kadzi. Do mieszanego ciasta popłynęły białe strugi mleka z przyniesionych przez owczoskórych dzbanów. Usiedli w kręgu i poczęli wybijać rytm pieśni na obciągniętych błyszczącą skórna bębenkach i dąć w drewniane fujarki.

W krąg światła weszli ostatni przybysze-mężczyźni odziani w jelenie skory z dzidami i łukami w dłoniach. Kilku z nich toczyło płaski polny kamień, który z trudem wrzucili w ogień. Pochód zamykał mężczyzna w skórze wilka, Jego szyję oplatał sznur białych kłów nanizanych na rzemień. Był młodszy od jelenioskórych, za to przewyższał ich wzrostem, którego dodawała mu trzymana w dłoni długa dzida. Nowo przybyli usiedli w kręgu i przyłączyli się do chóru. Kilkaset ust śpiewało świąteczna pieśni. Kilkaset par rak klaskało w jej rytm, kilkaset par oczu wpatrywało się w świąteczny ogień. Gdy nieco przygasł, jedna z kobiet podeszła i omiotła pękiem łozin rozgrzany kamień a inna zaczerpnęła drewnianą chochlą z metalowej kadzi i rozlała ciasto. Biała masa momentalnie stężała z sykiem, tworząc płaski okrąg. Kobieta podważyła go drewnianą łopatka i podrzuciła w górę tak zwinnie, że placek wykonał obrót i spadł na kamień surowa stroną. Po chwili zdjęła gotowy już podpłomyk i podała go starcowi. Ten wziął go w dłonie, uniósł do góry i zaczął mówić:

-Bądź błogosławione Słońce, które co dnia nas ogrzewasz, dajesz życie trawie i bydłu. Bądź błogosławiona matko-Ziemio, która nas zrodziłaś, nosisz na swym ciele i kiedyś przyjmiesz do swego łona. I wy, błogosławieni zmarli- raczcie spożyć z nami tę świąteczną strawę.

Pochylił głowę, ucałował okrągły chleb, odłamał kawałek i rzucił w ogień Następnie począł obchodzić krąg zebranych i przełamywać się cienkim kołaczem Dzieci wyciągały niecierpliwie rączki i mgnieniu oka upchały w ustach ciepłe ciasto. Zanim go zabrakło-kobieta z chochlą już podawała kolejne świeże krążki Starsi jedli powoli, z namaszczeniem Młodzi chłopcy odłamywali większe kawałki i dzielili się z dziewczętami. Nikt nie był pominięty, nikt nie jadł sam. Gdy się nasycili, rozłożyli się na leniwie na trawie, patrząc w dogasający ogień.

Dzień także dogasł. Nad wzgórzem ukazał się okrąg miesiąca.-popielaty jak świeżo upieczony przaśny placek-miejscami złocisty, miejscami przypalony. Ze srebrnej poświaty, która miesiąc zalał siedzących i wzgórze wyłoniła się starsza kobieta i zblizyłą się do ognia. Na jej widok wśród zebranych przeszedł szmer. Choć nie mieszkała w osadzie-dobrze ją znali,choć rzadko ją oglądali-przeważnie nocą, gdy zbierała zioła na stepie . Jej pojawienie się zawsze wróżyło coś niezwykłego. Niewzywana -zjawiała się w porę-aby pomóc rodzącej lub konającemu, by ukoić ból dziecka, uspokoić szalonego, ożywić markotnego, wzmocnić słabego, by zapleść kosmyki włosów w dziewczęce warkoczyki podczas kosoplecin. Nie widziano jej nigdy uśmiechniętej ni płaczącej. Cicha i bezimienna. Po prostu „Ona”. Milcząca stanęła przed starcem i złożyła mu pokłon. Ten wyciągnął ostatni kawałek kołacza. Przełamali się i spożyli w milczeniu. Kobieta podeszła do ogniska i wrzuciła przyniesiony ze sobą wiecheć suchych ziół. Ogień zapłonął zielonym blaskiem a nocne powietrze nasycił wonny dym. Pasterze żwawo zadęli w fujarki i zabębnili na bębenkach. Pozostali powstali na równe nogi i chwycili się za ręce. Ludzki krąg zaczął wirować wokół ognia. Rozgrzani tańcem mężczyźni zaczęli skakać przez ognisko, zrzuciwszy okrywające ramiona zwierzęce skóry na wielką stertę. Dzieci turlały się w ich ciepłej sierści. Jeden z chłopców założył szarą skórę wilka, stanął na czworaka i zaczął uciekać, goniony przez pozostałych, obszczekiwany przez psy, raz za razem kłuty łozinowymi włóczniami i rażony strzałami z łozinowych łuków. Dorośli tańczyli dalej, dalej i dalej, aż ognisko zaczęło dogasać a muzyka słabnąć by w końcu zamilknąć. Zmęczeni tańcem padali kolejno na stratowaną trawę, tuląc się do ciepłej, wilgotnej gleby.

-Gdzie się kończy ziemia, ojcze?

-spytał chłopak

-Ziemia jest ogromna, niczym wielki kołacz. My żyjemy pośrodku jej świętego okręgu a tam

– wskazał dłonią w mrok w nieokreślonym kierunku –

żyją inni ludzie, podobni do nas, tylko są niemi. Nie znają i nie rozumieją słów. A jeszcze dalej-

-wskazał na północ–

W mroku, śniegu i chłodzie żyją ci, których krowy jedzą mech i mają jelenie rogi.

-Owczoskorzy spojrzeli po sobie z niedowierzaniem

-Tam- zwrócił kostur na południe-

– gdzie nie ma trawy ni wody mieszkają ludzie, których konie są rude, koślawe i mają grzbiety wklęsłe jak siodło.

-Chłopcy parsknęli śmiechem. Starzec ciągnął, wskazując kosturem ku wschodowi

-Tam, gdzie co dnia rodzi się słońce żyją mali ludzie, wypasający na niebie ogniste smoki

Mężczyzna w skórze wilka wskazał lśniącym ostrzem na zachód.

– A tam, ojcze?

-Lasy tam nieprzebyte, pełne jeleni, dzikich krów, niedźwiedzi i wilków

Wilczoskóry zacisnął dłoń na rękojeści włóczni tak, że zbielały mu palce,

-Ludzi tam mało. Ale to ziemia błogosławiona Drzewa spływają miodem leśnych pszczół, rzeki pełne ryb a niebie krąży święty ptak o białych skrzydłach i krasnych nogach.

Zatoczył kosturem okrąg i ciągnął

-To cały okrąg świata, cały nasz mir. A tam, gdzie mir się kończy, zaczyna się mor.

-Mor?

-spytali chórem

– Mor jest ogromny i zły. Nie przejdzie po nim człowiek ni zwierzę. Podobny do rzeki ale biada temu kto skosztuje jego zatrutej wody. Mor szumi, huczy i drze pazurami ciało matki-ziemi. I potwory w nim żyją straszliwe.

Ucichli, przerażeni a może zmęczeni, leżąc z twarzami zwróconymi ku rozgwieżdżonemu niebu. W sennych oczach migały im złotosrebrne iskry

-Czym są gwiazdy, ojcze?

-spytała sennym głosem jedna z dziewcząt

-To dzieci ziemi i słońca, podobnie jak my, tylko starsze -odrzekł Starzec i począł opisywać figury, jakie tworzyły jasne punkciki na ciemnym niebie tak, jakby je widział swymi niewidomymi oczami. Kreślił kształty bogów, demonów, zwierząt, potworów i ludzi; opisywał bitwy polowania wesela i stypy; historie kochanków i wojowników; – zapisaną na ciemnej karcie nieba. Mówił, mówił i mówił, dopóki nocnej ciszy nie wypełnił równy szmer oddechów, wydawany przez śpiących….

 

cdn