Las urywa się nagle. Łagodne światło popołudnia oślepia oczy, nawykłe do leśnego półmroku. Idziemy po naszych ledwo widocznych porannych śladach. Krwista kula słońca opada między olchy Ochodzy, wysyłając na pożegnanie dnia złotoróżowe smugi zza zachodniego horyzontu odgrywają cowieczorny spektakl światło-cień nad Antoninem. Zapada ciemność. Można wypatrywać pierwszej gwiazdki…..
…jest!


Gwiazdka błyszczy nisko nad zachodnim horyzontem.. Ma jasność 1360 lumenów, emituje białe światło o mocy 100 W pod wpływem prądu o napięciu 220 V. Astralne jądro utworzone jest z wolframowego drucika otoczonego neutralną atmosferą argonu. Jak latarnia morska pulsuje z częstością 50 herców, wysyłając nam-rozbitkom z sygnał poprzez dubeltowe szyby i stężałe od mrozu powietrze. Gwiezdną powierzchnię pokrywa cienka skorupa z przezroczystego dwutlenku krzemu, nadająca jej gruszkowaty kształt. Granicę fotosfery wyznacza mleczna kula. Świeci z żyrandola kuchni, oświetlając stół zastawiony dwunastoma potrawami i pięcioma nakryciami dla czteroosobowej rodziny. Blisko, coraz bliżej.

„i chwała Pańska zewsząd ich oświeciła, » (: Łk 2,1–14.)

Stoimy obmyci z potu i leśnego brudu, odświętnie ubrani. Cisza jak makiem zasiał, Modlitwa i opłatek-pierwszy posiłek od dwunastu godzin, a potem dwanaście potraw: barszczyk, uszka,, groch, kapusta z grzybami,, karp, śledzie, kluski z makiem, racuchy kompot z suszonych owoców…wszystkie takie pyszne; nie chce mi się liczyć dalej, ale wiem, że każdej trzeba skosztować. Sacrum dyskretnie ustępuje miejsca profanum. Nie trzeba mieć doktoratu z etnografii ani przeczytać „Złotej gałęzi” Fasera, żeby wiedzieć, że to uczta umarłych i dla umarłych. To, co pojawia się na wigilijnym stole nie może być żywe ani świeże, lecz dotknięte jakaś formą śmierci a zarazem przed nią uchronione. Suszone owoce i suszone grzyby, ukiszona kapusta, Mak, który przynosi sen i śmierć. Karp; który na zimę zakopuje się w muł, niczym w grób. Śledzie tak słone że aż sztywne, zabalsamowane Zimozielone igły choinki i wiecznie zielona jemioła na suficie. I przestrzegany skrupulatnie kategoryczny zakaz sprzątania nakryć i resztek pokarmów. Zastawiony stół czeka w tę noc na niewidzialnych gości.

Wreszcie sucha trawa-siano, której odurzająca woń spod stołu zaprasza, aby zanurzyć się w miękkie posłanie i zapaść w sen. Aż do wiosny.

-Idziesz?

Głos ojca wyrywa z błogiego letargu. I choć oczy, brzuch oraz nogi ciążą jakby z ołowiu a w telewizji ma zaraz być fajny film o takim jednym, co najpierw był zły, potem odwiedziły go trzy duchy, umarł i stał się dobry-wstaję, zakładam odświętną kurtkę, buty „Relax” i wychodzę.

Suchowolski kościół błyszczy z oddali jak miasto na wzgórzu. Krąg bezlistnych lip niczym pogański święty gaj otacza wyspę nowej wiary, marmurowy okruch środziemnomorza na przaśnym oceanie słowiańszczyzny Strumień ciał w kożuchach i paltach zmierza do światła. Ludzka ciżba zaczyna się tłoczyć już na schodach i wolno płynie do drzwi wejściowych. Żeby tak wejść choć do przedsionka lub pod chór! Wiadomo, że nie ma już szans na miejsce siedzące. Wszystkie ławki są zajęte: i te poważne, dorosłe, z ciemnodębowym oparciem i niskie wesołe sosnowe ławeczki wprost przed ołtarzem. Ludzka fala prze do przodu. Może ciśnie w lewo -jak Bóg przykazał- na chłopską stronę pod ambonę j a może-na co po cichu liczę -na stronę babską, bo tam w nawie bocznej stoi szopka. Gipsowe figurki: Dzieciątko, Maryja i Józef, pasterze i bydlęta. Ale nie dziś. Ciżba zastyga znienacka, Stanęliśmy dokładnie centrum kościoła. W tym szczególnym miejscu, gdzie przecinają się oś nawy głównej z osią nawy bocznej i opadająca od zenitu, spod wieżyczki prostopadła oś pionowa. Gdzie wysokie spotyka się z płaskim. W punkcie kardynalnym, miejscu sakramentalnym, skąd przystępują do ołtarza nowożeńcy, pierwszokomunijni eleganci i elegantki oraz gdzie nastolatki pochylają czoła przed dłońmi bierzmującego biskupa. W miejscu, skąd niesione są do chrzcielnicy zawinięte w białe bety niemowlaki. I z którego odpływają dębowe trumny-na pobliski cmentarz, z widokiem na niebo i zielony las na horyzoncie.

Bóg się rodzi!

– huknęły organy

Moc truchleje!

-odpowiedziało kilkaset gardeł.

Brzdęknęły złote dzwonki. i zakrystii wyszli obaj księża-proboszcz i wikary. Nie widzę ołtarza, choć jest kilka metrów przede mną Jest duszno i gorąco Ścisk taki, że mysz się nie prześlizgnie, a co dopiero kościelny z tacą. Zresztą po co. I tak nic bym nie wrzucił do wiklinowego koszyczka, bo monety trzymam na Aniołka i Murzynka- dwie porcelanowe skarbonki stojące w szopce, z aprobatą kiwające glinianymi główkami po wrzuceniu monety.

Czytanie historii z czasów, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz i kolędy- raz wolne, usypiające, raz wesołe i żwawe. Gdy wyśpiewano już wszystkie-duszpasterz intonuje coś w rodzaju:

-Idźcie ofiary do domu.! Aaaameeen!

– Bogu dzięki! Aaaaameeeen”

-odśpiewują chóralnie okutane w kożuchy owieczki .

Zaczyna się odpływ ludzkiej fali-przez szeroką bramę drzwi wejściowych i wąskie ucho igielne zakrystii. I tak oto ci co przyszli ostatni wychodzą jako pierwsi a pierwsi ostatni.

(cdn)