Atrybutem każdej władzy, zarówno tej pochodzącej od Boga, jak i swą legitymację wywodzącą z innych źródeł, jest monopol.
Na wyroby spirytusowe, tytoniowe; na gry hazardowe. Na stosowanie przemocy. Nikt-zgodnie z prawem nie może zostać fizycznie obezwładniony i pozbawiony wolności przez nikogo z wyjątkiem policji oraz innych służb na usługach instytucji państwa. Nieliczne wyjątki jak zatrzymanie obywatelskie, kontratypy prawne jak wychowanie i karcenie małoletnich (czy w obecnych czasach ktoś jeszcze kogoś zamyka po lekcjach „w kozie”?), ryzyko sportowe (przytrzymanie zawodnika w ringu, na macie czy zamkniecie przeciwnej drużyny na własnym polu karnym), wymyślne pozycje erotyczne czy performance artystyczne potwierdzają powyższą regułę. Poza wymienioną kontrolą nad ciałami i umysłami obywateli istnieje także inny rodzaj monopolu, z którego każda władza skwapliwie korzysta a mianowicie kontrola nad czasem swych poddanych poprzez ustanawianie i celebrowanie świąt i dni wolnych od pracy. Nawet jeśli pewne rzeczy wydają się być naturalne jak pory roku, jasne jak Słońce i proste jak cztery fazy Księżyca, z których wynika siedem dni tygodnia to wymagają akceptacji przez aktualnie rządzących. A jako element umowy podlegają negocjacjom i zakusom reformatorskim.
Kto dziś pamięta o pomyśle wprowadzenia 10-cio dniowego tygodnia z dwoma dniami wolnymi od pracy? O roku podzielonym na trzynaście dwudziestoośmiodniowych miesięcy? Na szczęście (dla konserwatystów) i nieszczęście (dla progresywistów) większość rządów wykazuje się daleko posuniętym konformizmem i milcząco akceptuje zastany, odziedziczony po poprzednikach porządek rzeczy, w tym kalendarz. Kuriozalne są sytuacje, jak ubiegłoroczna decyzja -nieuznawanych przez społeczność międzynarodową- władz Wenezueli o przesunięciu obchodów świąt Bożego Narodzenia w tym dotkniętym kryzysem ekonomicznym i politycznym kraju na wrzesień. Jedna z nielicznych/ jedyną? zmianą, jaka udało się wprowadzić obecnie rządzącej w Polsce koalicji przy aprobacie prezydenta dotyczyła kalendarza właśnie. Od tego roku wolna od pracy będzie Wigilia. Co prawda lewicowi (sic!) pomysłodawcy w pierwotnej wersji ustawy nie sprecyzowali o którą wigilię im chodzi, co stwarzało duże pole do interpretacji i perspektywę permanentnej laby (w końcu zawsze nazajutrz jest jakieś święto, poprzedzane jego wigilią).
Dopiero w izbie zadumy i refleksji znaleźli się ludzie na tyle starzy, by spostrzec, że dzień po 24 grudnia obchodzi się Boże Narodzenie. Dla równowagi- poprzednia władza mocno popierała i promowała kult tak zwanych „Żołnierzy Wyklętych”, które to pojemne określenie mieści całe spektrum działań zbrojnych, jakie miały miejsce od połowy lat 40-tych do początku lat 60-tych XX wieku wobec władzy komunistycznej. (Ostatni z niezłomnych, Józef Franczak, został zastrzelony 21 października 1963 r. o godzinie 15:40). Wśród aktów bohaterstwa zdarzały się też akty pospolitego bandytyzmu, czystek etnicznych, antysemityzmu i skrytobójstw. Byłoby więc rzeczą słuszną, aby Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych, obchodzony w sześćdziesiąty dzień roku, każdego 1. Marca, w latach przestępnych z powodów przedstawionych powyżej powinien więc być pomijany.
Te drobne złośliwości, dotyczące spraw współczesnych i niedawno minionych są zaledwie wstępem do clou wywodu a mianowicie pamiętanych z dzieciństwa potyczek komunistycznego reżimu totalitarnego z kalendarzem. I tak -w moich szczenięcych latach 70-tyc od ponad dekady święto Trzech Króli było dniem pracy i nauki. O Wigilii Bożego Narodzenia nie wspominając tudzież świecie Wniebowzięcia NMP (15 sierpnia). Nienaruszone pozostawały Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi (majowy lub czerwcowy czwartek następujący po Zesłaniu Ducha Świętego, z którego to -2 dniowego święta wolny był dzień pierwszy, niedziela, za to drugi-poniedziałek- „roboczy”) oraz Wszystkich Świętych (1 listopada) tak uparcie zwany w oficjalnych kanałach propagandowych „Świętem Zmarłych” że się przyjęło i trwa do dziś. Niezagrożone pozostawały dwudniowe święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Z ich okazji najbardziej nawet zajadłe gadzinówki komunistyczne jak „Trybuna…” czy „Sztandar Ludu” wypuszczały specjalne wydania z okolicznościowymi życzeniami na stronie pierwszej oraz wielkimi krzyżówkami na stronach ostatnich. Laicka władza cicho skapitulowawszy przed siłą władzy duchowej i tysiącletniej tradycji próbowała jeszcze walczyć z katolickim zabobonem metodami administracyjnymi. W dzień Bożego Ciała, w porze procesji urządzano w szkołach zawody sportowe i inne zajęcia, na których obecność była obowiązkowa.
Ze słyszenia pamiętam echa kampanii walki o obchodzenie imienin lub urodzin. To pierwsze-świętowanie dnia patrona, którego imię otrzymało się na chrzcie-było zwalczane, jako deklaracja związku z wiara, promowano zaś świętowanie faktu materialistyczno-biologicznego, czyli narodzin. „Ukłonem” w stronę obywateli-90% katolików i obowiązującego ich nakazu powstrzymywania się od pokarmów mięsnych było ustanowienie jednego dnia tygodnia, którego nazwa zaczynał się na literę „P”. dniem bezmięsnym. Padło na poniedziałek. Kto dziś pamięta o bezmięsnych poniedziałkach? Odeszły w słuszne zapomnienie, podobnie jak kartki na mięso, cukier i wódkę. Oraz kolejki po wszystko i meliny, towarzyszące prohibicji do godziny 13.W ogóle to dlaczego akurat 13. a nie na przykład 12.? (wszak nie pije się do południa) -lub 14.-tak do końca pierwszej zmiany. Żeby zmiana druga mogła napić się przed robotą? „Без водки не поймешь”… Nie dawszy rady sile tradycji i sprawującemu rząd dusz Polaków Kościołowi rodzimi komuniści (z których większość była ochrzczona, potajemnie lub półjawnie brała śluby kościelne i posyłała dzieci do sakramentów świętych) skupili się na promocji i obchodach świąt państwowych. Hucznie obchodzono Międzynarodowe Święto Pracy (1 maja) i „Święto Odrodzenia Polski” (22 lipca). Oraz pomniejsze świeckie świątka i wspomnienia, przeważnie związane z drugą wojną światową. Pisano o nich w gazetach, poświęcano im kartki w kalendarzach, trąbiły o nich telewizja i radio, zwłaszcza nadawany co niedziela, w porze mszy świętej z kościoła św. Krzyża w Warszawie- „Radiowy Magazyn Wojskowy”.
I tak wdrukowano mi, że 2 lutego, w święto Ofiarowania Pańskiego, zwane Matki Boskiej Gromnicznej przypada rocznica zakończenia bitwy pod Stalingradem. W marcu przypominano o przełamaniu Wału Pomorskiego i dziesięciu (choć współczesne źródła piszą o jedenastu) dniach walk o Kołobrzeg. Od końca kwietnia, dzień po dniu, relacjonowano „online” postępy armii Koniewa, Żukowa i Rokossowskiego w operacji berlińskiej, aż do przypadającego 8 maja Dnia Zwycięstwa (czerwona kartka w kalendarzu, obowiązkowy szkolny apel). 12 października, w rocznicę bitwy pod Lenino celebrowano Dzień Ludowego Wojska Polskiego. Zaś doroczny kalendarz militarystycznej liturgii otwiera data 17 stycznia – święto wyzwolenia Warszawy.
Celebrowano wkroczenie oddziałów I Armię WP i Armi Czerwonej do ruin lewobrzeżnej części stolicy, jednocześnie przemilczając (reżim wczesny i środkowy) lub umniejszając (reżim schyłkowy) Powstanie. „Upiorne >>wyzwolenie<< trupa miasta”, jak określił je świadek tamtych wydarzeń, cytowany przez dzieje.pl Jeremi Przybora https://dzieje.pl/wiadomosci/upiorne-wyzwolenie-17-stycznia-1945-r-rozpoczela-sie-sowiecka-okupacja-warszawy
Święto strażaków, którzy przez trzy i pól miesiąca bezczynnie patrzyli z drugiego brzegu rzeki na pożar, a następnie wkroczyli na wystygłe już pogorzelisko.
Niczym są jednak kalendarzowe potyczki rodzimych komunistów wobec zmagań ich sowieckich towarzyszy i mocodawców.. W kraju urzędowego ateizmu, w którym ukuto i wdrażano w życie hasło „Boga nie ma i nie będzie” ostatni czyli pierwszy dzień tygodnia nosił nazwę „Воскресенье” , fonetycznie nie różniące się od „Воскресение czyli zmartwychwstania Tego, którego nie było i miało nie być.
Tak było…