Zadanie, którego się podejmuję należy do tych z gatunku mission impossible, niczym kopanie się z koniem. Nie pytany i nieproszony zamierzam zmierzyć się z pewnym popularnym zjawiskiem jakim jest pisanie i czytanie kryminałów. Liczba czynnych i biernych amatorów powieści grozy jest pokaźna i wydaje się zwiększać w postępie arytmetycznym, geometrycznym a nawet logarytmicznym, dlatego liczę się z tym, że niniejszym tekstem przysporzę sobie wielu wrogów (słowa pewnego XX-wiecznego dyktatora Molti nemici, grande onore są tu słabą pociechą), ba!-mogę nadepnąć na odciski wpływowemu lobby, czerpiącemu benefity z perwersyjnej przyjemności, jakiej oddają się rzesze amatorów powieści z dreszczykiem, zainteresowanemu rozwojem tej lukratywnej branży. Nie mogę więc zapewnić czytelników, że kończąc lekturę tego tekstu jego autor będzie w gronie żywych. A jednak podejmuję się krytyki kryminałoczytactwa i kryminałopisactwa, ofiarowując rzeczonemu diabłu ogarek w postaci dwóch zagadek detektywistycznych, zawartych w poniższym eseju oraz czterech wstępów do-nie napisanych powieści kryminalnych:

„Wszystko zaczęło się nie tak, a raczej tak jak należało oczekiwać- piątek trzynastego zobowiązuje. Telefon w środku nocy, godzinna jazda zdezelowanym Ziłem po wertepach, brodzenie po pas w zimnych szuwarach, okalających jezioro. Porucznik Smirnoff otrząsnął się niczym przemoczony pies, sięgnął do kieszeni, włożył do ust ostatniego „Bielomora”. Przemoczona zapałka nijak nie chciała dać ognia. Zaklął szpetnie, potarł skacowane czoło. Ciało topielca pływało na plecach nieopodal, wybałuszając nieruchome oczy w szarobure niebo”

„Gwałtowny powiew wiatru załomotał okiennicą, potrząsnął gałęziami bezlistnych drzew w pałacowym parku, rozerwał oponę chmur, odsłaniając tarczę księżyca w pełni. Trupioblade światło wpadło przez gotyckie okno do wnętrza wysokiej komnaty i bezszelestnie ślizgało się po zawieszonych na ścianach portretach, masywnych meblach i tkwiącym w fotelu ciele mężczyzny, nieruchomą dłoń, kurczowo zaciśniętą wokół szklanki z resztką niedopitego bursztynowego płynu i drobinkami białego proszku na dnie.”.

„Wąskie ostrze bez trudu przebiło ornat i kolejne warstwy szat liturgicznych, skórę, dość grubą warstwę tkanki tłuszczowej, powięź i włókna mięśnia, prześlizgnęła się po górnej krawędzi piątego żebra i zanurzyło przez worek osierdziowy do zastygającego w ostatnim skurczu serca duchownego”.

„Wytatuowane znaki zodiaku, niczym kolorowa szarfa rozciągając się od smukłej szyi przez tułów aż do lewej stopy, od Koziorożca do Strzelca, oplatały nagie ciało młodej kobiety-. zimnie jak granitowy stół sekcyjny, na którym spoczywało, jak ostre marcowe powietrze, wpadające przez uchylone okienko prosektorium”

Te cztery fragmenty łączy to, że są zmyślonym początkiem nienapisanych książek A także sposób potraktowania opisane w nich osób (a raczej tego, co z owych osób zostało). Topielec, otruty zasztyletowany, wytatuowana piękność- zostali potraktowani przedmiotowo a ich doczesne szczątki jak rekwizyt, nad którym czytelnik nie zapłacze ani nie zatrzyma dłużej swej uwagi (może z wyjątkiem nagiego ciała młodej kobiety). Chyba, że w poszukiwaniu drobnych szczegółów- śladów ukłucia, ran wlotowych, wybroczyn podspojówkowych etc, które naprowadziłyby na trop, wiodący do rozwiązania zagadki ich śmierci. Która to zagadka stanowi clou powieści i jest równie intrygująca jak osoba sprawcy. Tajemniczy, często kryjący swą tożsamość aż do ostatniej strony, piekielnie zły i zarazem piekielnie inteligentny: odpychający i jednocześnie pociągający geniusz zbrodni. Intrygujący równie jak tropiący go/ją (wszak zbrodnia nie jest wyłączną domeną mężczyzn) / lub ich (bywa też zbiorowa) – inspektor/-ka, detektyw/-ka czy też grupa pościgowa. Z reguły niepozbawieni wad -nikotynizm, alkoholizm, zaburzenia osobowości i zachowania w tej grupie znacznie przewyższają średnią) przez co bardziej ludzcy od ściganego.
Pomimo tego, że półki uginają się od powieści kryminalnych a w s kanałach telewizyjnych istnieją oddzielne pasma dla filmów z podpisami typu „thriller”, „kryminały skandynawskie” -gatunek ten bazuje na prostych i powtarzalnych niczym powieści Henryka Sienkiewicza schematach.

Zagadka nr 1:

Kto odgadnie tytuł tak opisanej randomowej książki z gatunku

„Zbiorowe samobójstwo trójki licealistów mogłoby być po prostu tragicznym zbiegiem okoliczności. Medialne śledztwo trafia na biurko prokuratura **- niepokornego aroganta, który nienawidzi słuchać innych. Jako jedyny rozumie, że sprawa kryje drugie dno. Nie bawi się w półśrodki i nie odpuszcza. Nawet kiedy stawką staje się jego własne życie. Kilka zupełnie różnych, pozornie niepowiązanych ze sobą zbrodni. Tajemnicze liczby pozostawione przy każdym z ciał. I psychopatyczny sprawca, udzielający swej ostatniej lekcji.”

Aby zawęzić krąg podejrzanych podpowiadam: autor narodowości polskiej, powieść ukazała się nakładem jednego z największych i najstarszych polskich wydawców, założonego w 1959 roku z inicjatywy osób związanych z „Tygodnikiem Powszechnym”. Smutny znak czasów…

Kryminały! Inteligenta rozrywka tworzona przez inteligentnych pisarzy dla równe inteligentnych czytelników. Jaka to przyjemność zasiąść wygodnie w fotelu z książeczką, filiżanką herbatki lub szklaneczką czegoś mocniejszego i zagłębić się w lekturę! Upewniwszy się wcześniej, że nikt nie dosypał białego proszku do płynu, że drzwi zamknięte, że to skrzypienie na schodach to tylko korniki, łomot za oknem to wiatr i że nikt nie kryje się za zasłoną. Nie szukam dziury w całym, ale nie kupuję tego, dosłownie ani w przenośni. Coś niepokojącego jest w całym tym pisaniu o zbrodniach, wymyślaniu mniej lub bardziej nieprawdopodobnych i wyrafinowanych sposobów zabijania i/lub okaleczenia ludzkiego ciała i umysłu oraz w zaczytywaniu się tym. Nawet jeśli pisarze kryminałów to poczciwi safandułowaci starsi panowie lub dystyngwowane panie z wyższych angielskich sfer A czytelnicy to najbardziej łagodni i prawi ludzie na świecie (pozdrawiam Cię, Jolu).
-Przecież to tylko zabawa, fikcja, taka konwencja, metafora -powie ktoś a pisanie/czytanie kryminałów to rodzaj sublimacji freundowskiego popędu śmierci. Oczywiście, że lepiej czytać/pisać o zabijaniu niż zabijać/być zabijanym, Podobnie jak lepiej jest, gdy dwudziestu dwu osiłków ugania się za piką a nie okłada się maczugami.

Czy fikcja inspiruje do zbrodni?

Zagadka nr 2.

Argentyński film „Dzikie historie” (hiszp. „Relatos salvajes”), scenariusz Damian Szifron miał swą premierę 17 maja 2014 roku. Na niespełna rok przed katastrofą lotu Gernanwings (24 marca 2015. Czy zachodzi związek przyczynowo-skutkowy między filmem a tragedią? Czy pilot obejrzał go, zanim powziął i zrealizował swój zbrodniczy zamiar?

I odwrotnie-realne życie i śmierć bywają inspiracją dla przerażającej fikcji. Autor książki „Amok” został skazany na 25 lat więzienia za czyn z art. 148 kk, zaskakująco podobny do szczegółowo opisanego na kartach powieści.

Wreszcie last but not least : zbrodnia i jej następstwa relacjonowana z chirurgiczną precyzją w czasie rzeczywistym bywają źródłem sławy i pieniędzy ( vide T. Capote „Z zimną krwią” 1966).

Kryminały: nie czytam, nie piszę, nie polecam.

A jeśli kto ciekaw dalszych „przygód” topielca, otrutego, zasztyletowanego czy wytatuowanej piękność to … niech się puknie w czoło, przeżegna (jeśli wierzący) i zajmie czymś pożytecznym. Lub poczyta o miłości.