Zjawisko ghostwritingu jest powszechnie znane, podobnie jak traktujący o nim film w reżyserii Romana Polańskiego z 2010 roku („Autor widmo”, ang. The Ghost Writer) z Piercem Brosnanem, nakręcony na podstawie powieści „Duch” („Ghost”) R. Harrisa (2007) Generalnie ma ono negatywny wydźwięk, w pracach naukowych jest piętnowane na równi z pokrewnym ghostauthorship i przeciwstawnym plagiatem. Tymczasem tytułowy Ghost Reader – będący moim autorskim neologizmem, -byłby „lektorem -widmo” czyli kimś, kto za kogoś czyta. Lub pogodniej jako „lektor-gość” –the guest reader, taki gastarbeiter.
W dobie audiobooków czytanie przez kogoś dla kogoś nie jest niczym dziwnym, jednak kilkanaście lat temu moja córka, będąc uczennicą jednej z pierwszych klas szkoły podstawowej rozwiązała problem przeczytania lektury („Brzydkie kaczątko” H.Ch. Andersena z 1843), kopiując, wklejając i odsłuchując kolejne fragmenty tekstu do popularnego internetowego translatora. Zaś lat temu trzydzieści kilka ghost readerem w wersji klasycznej byłem ja sam…
Istotą wakacji jest wolność od obowiązków szkolnych, w tym czytania lektur obowiązkowych. Dla uczniów i studentów. Nie dotyczy to studentów filologii polskiej, do których grona zaliczała się wówczas moja siostra. Przytłoczeni olbrzymią listą lektur, w wiecznym niedoczasie- radzili sobie na różne sposoby, dzieląc się na przykład na kilkuosobowe grupy „czytaczy”, sporządzających notatki, zawierające niezbędne do wykazania się znajomością lektury zasób wiedzy, którymi następnie wymieniali się między sobą. Jako absolwent drugiej czy trzeciej klasy liceum sztukę czytania ze zrozumieniem oraz zrozumiałego pisania miałem opanowaną w dostatecznym zakresie a także dysponowałem dużą ilością wolnego czasu, co nie uszło uwadze starszej studentki. Znudzony, zaciekawiony, bez większych protestów zgodziłem się więc zostać wakacyjnym lektorem widmo. Dzięki temu zapoznałem się z książkami, po które zapewne nigdy bym nie sięgnął a których lektura umiliła czas kanikuły a notatki jak się okazało-pozwoliły zaliczyć kilku osobom egzamin w katedrze polskiej literatury współczesnej Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie. Był to „Przybysz z Narbony” (1983) Juliana Stryjkowskiego powieść, rozgrywająca się w środowisku hiszpańskich Żydów, zamkniętych w barrio czyli XV-wiecznym getcie. A także „Wariacje pocztowe” – „zwariowana” powieść epistolarna Kazimierza Brandysa z 1972 roku, na którą składają się listy pisane w ciągu dwustu lat pomiędzy rokiem 1770 a 1970 przez członków rodziny Zabierskich.
Okres wakacji, nawet teraz, gdy szkoła i studia pozostają mglistym wspomnieniem, to dobry czas na czytanie; urlopowe nadrabianie zaległości literackich a także wspomnienia o książkach przeczytanych i wartych polecenia.
„Lotta w Weimarze” T. Manna z 1939 roku-nie tak znana jak inne dzieła noblisty: „Czarodziejska góra”, „Buddenbrookowie”, „Doktor Faustus” czy ostatnia powieść „Wyznania hochsztaplera Feliksa Krulla”. Do której to („Lotty”) mam jednak szczególny sentyment, nawet jeśli Weimar jest dziś nic nie znaczącym miastem na futbolowej mapie Niemiec, bo w odróżnieniu od nieodległego Lipska nie może chlubić się byciem miastem-gospodarzem piłkarskich mistrzostw Starego Kontynentu ani nie posiada topowej drużyny, grającej w pierwszej Bundeslidze i brylującej Champions League. A jednak ta mała powieść o odwiedzinach dawnej miłości J.W. Goethego – Charlotty Kestner, z domu Buff- w uroczym, turyńskim miasteczku. była jedną z pierwszych (pierwszą?), którą wypożyczyłem w lipcu 1998 roku z Miejskiej Biblioteki Publicznej im. H. Sienkiewicza w Łukowie. (Sama biblioteka była zaś jednym z pierwszych punktów zakotwiczenia dla świeżo upieczonego imigranta w tym nieodległym a jednak obcym miejscu.
Potem poszło gładko, szybko i przyjemnie a miła i pożyteczna relacja z biblioteką i jej Zespołem trwa do dziś.
Kolejne lata (w obu znaczeniach tego słowa), kolejne książki; warte zarekomendowania lektury wakacyjne.
“Próby” Michel de Montaigne w tłumaczeniu. Tadeusza Boy-Żeleńskiego- rzecz XVI wieczna (I wydanie 1580), od którego francuskiego tytułu essays wzięła nazwę moja ulubiona forma literacka.
„Mistrz i Małgorzata” M. Bułhakowa (1966-67), dobrze znana, bo czytana wiele razy a przez to lubiana, jak znane piosenki, które lubimy, bo je znamy. Aktualnie jedyny dostępny sposób na „zwiedzanie” zaułków miasta-hipertroficznej stolicy skarlałego pod każdym względem imperium, upadłego państwa, w którym Woland-w gruncie rzeczy bohater pozytywny, -„siła, która nieustannie zła pragnąc nieustannie dobro czyni” wydaje się być zadomowionym na stałe i czyni, co chce. Bynajmniej-nie dobro…
Książki „napoczęte”, czekające na „wykończenie”
„Młodszy księgowy. O książkach, czytaniu i pisaniu” J. Dehnela-zbiór błyskotliwych felietonów; aktualności z małą myszką (bo z 2013 roku).
„Łódź Ulissesa, czyli Siedem lat i osiemnaście godzin z Jamesem Joyce’em w Dublinie i nie tylko” (2023) -książka o książce a w zasadzie o tłumaczeniu książki autorstwa tłumacza M. Świerkockiego.
„Księga tysiąca i jednej nocy” -baśnie (dla dorosłych!), odpowiednia lektura na urlop spędzany w krainie sułtana Szachrijara i jego żony Szeherezady.
„Biologia ptaków” profesora Andrzeja Dyrcza. Tytuł i nazwisko autora- ornitologa, ekologa-spolerują jakże fascynująca treść.
Oraz zaległości internetowe; teksty z ulubionej Konfraterni na czele z piłkarskimi felietonami Bartłomieja Janowskiego:
https://kozirynek.online/blog/category/aktualnosci/informacje/
A więc do lektury! Bo lato minie jak z bicza strzelił i nikt za nas tego wszystkiego nie przeczyta. Chyba, że znajdziemy jakiegoś zaprzyjaźnionego ghost- lub guestreadera 😉
LeW
(Zdjęcie tytułowe-bibliioteka w Rijksmuseum; Amsterdam)