Nic nie jest takie, jakim się wydaje być; czym być powinno.
Wszystko jest czymś znacznie więcej.

Ciepło jak w lecie, choć to koniec października. Bliskowschodni zgiełk w centrum środkowoeuropejskiej metropolii, w tej dzielnicy żydowskiej ochrzczonej słowiańskim imieniem; na ulicy tak szerokiej, że po obróceniu o dziewięćdziesiąt stopni mogłaby nosić nazwę krótkiej, w północno-wschodnim jej narożniku, gdzie długość łączy się z szerokością stoi dom. Dom Klezmera, dawna mykwa czyli łaźnia a dziś restauracja o nazwie „Kawiarnia”.

Miodowe światło popołudnia wlewa się przez uchylone okna, złoci ściany, zaszklone oleodruki i mapy. „Austro-Węgry”, „Galicya” upstrzone maczkiem kropek-miast oraz kresek łączących je (dzielących?) dróg i granic. Kilkadziesiąt (w większości męskich) głów uczestników I Kongresu Syjonistycznego roi się wokół nieco większej głowy Ojca Założyciela – Theodora Herzla.

Otwarcie menu niczym uchylenie drzwi do dawnej aszkenazyjskiej gospody: zupa Jankiela Karczmarza z Berdyczowa, zupa jerozolimska, rosół z knedlach lub z kreplach, kugel, czulent, słodka pascha z nutką goryczy. Ach tak! -przecież całe to miejsce, cała ta sytuacja to erzac; całkiem przyjemny, romantyczny, rodzinny, nawet dość luksusowy lecz jednak surogat tego, co miało się zdarzyć właśnie teraz, w czasie Abrahamowych urodzin. Miał być Erec Izrael, Tel -Aviv, Jeruzalem a jest Małopolska, Kraków, Kazimierz. Herbata purimowa czy galicyjski grzaniec?

Droga „do” i „z” toalety to labirynt, wiodący przez korytarz, obustronnie zastawiony piramidami książek. Proza, poezja, „Zeszyty Literackie”, judaica, artykuły papiernicze . Księgarnia oraz wydawnictwo o nazwie „Austeria”. Wzrok odruchowo szuka postaci z powieści Juliana Stryjkowskiego, sfilmowanych przez Jerzego Kawalerowicza. Zamiast tego zza zamkniętych drzwi da się słyszeć odgłosy rozmów; głosy, jakie wydają ludzie przy pracy. Niewątpliwie- praca tu wre, w ten wieczór pierwszego dnia po Szabacie. Rzędy głów pochylają się nad blatami biurek, dłonie wertują białe kartki, palce stukają w czarne klawiatury. Wejść, popatrzeć, podsłuchać, porozmawiać? Nie przeszkadzać, nie naprzykrzać się nie wygłupiać? Prawa dłoń zaciska się na klamce, podczas, gdy kłykcie lewej nieśmiało pukają.

-Proszę! -odpowiada przyjazny głos z wnętrza. Przez uchylające się drzwi bucha ciepłe, wilgotne powietrze, przesycone apetyczną wonią półproduktów spożywczych, w głębi majaczy rząd postaci w białych fartuchach pochylających się nad metalowymi blatami oraz głów zaglądających w cylindryczne czeluście garnków.
Kuchnia.

Spotkania mają w sobie coś z cudów.
Nawet te nieodbyte.

Kraków-Kazimierz; 29 października 2023