To nie była kwestia stężenia, choć 46,4 % to całkiem sporo. Ani objętości: poziom złocistego płynu na dnie szklanki z pewnością nie przekraczał długości trzech ziaren jęczmienia, czyli cala (inch). Barmanka, niepomna na upomnienie dane niegdyś przez świętego Patryka, nalewała skąpo. Równie skąpo grała też lokalna kapela, która skwapliwie pochwyciwszy pięciofuntowy banknot za niedługo skończyła koncert. Więc może sprawił to torfowy, odurzający aromat trunku? -przypływ nagłej, nieuzasadnionej niczym nostalgii w środku nocy w hotelowym pokoju. Napastliwej i ostrej jak krzyk mew zza okna, przypominających o bliskości morza. A „morze to największy i najlepszy cmentarz”
(Jon Fosse, Drugie imię; Wyd. Artrage 2023)
A nie była to bynajmniej noc listopadowa, lecz krótki letni półmrok; rozciągnięty na tych szerokościach geograficznych między późnym zmierzchem a wczesnym świtem. I pogoda wcale nie była depresyjna-nie wiało, nie padało, momentami nawet zdarzało się, że słońce dziarsko oświetlało łany wrzosów, fioletowiejące za szybą autokaru. Może smutek był wpisany w DNA tego miejsca lub wynikał z jego historii? To wszak tu, w miejscowym zamku, szekspirowski Makbet miał dokonać mordu na Dunkanie a w tutejszym kościele stracono przywódców jednego ze szkockich powstań narodowych.
*
To kwestia szerokości. Geograficznej. Co prawda szkockie Invernes- stolica regionu Highlands-leży zaledwie na 57 stopniu N a od najbardziej na północ wysuniętego przylądka Wysp Brytyjskich, Dunnet Head, oddalone jest o około 100 mil to jednak ma w sobie coś arktycznego.
Mówienie o Arktyce może wydać się niestosowne gdy Brytania nawet nie ociera się o koło podbiegunowe, Szetlandy ledwie sięgają stopnia sześćdziesiątego i daleko stąd nie tylko do bieguna ale choćby do Wyspy Niedźwiedziej czy Spitsbergenu, ale jednak…. Nawet krótki pobyt w tym miejscu pozwala odczuć polarną atmosferę: ciszę, potęgowaną przez krzyk wszechobecnych mew, bezdrzewną pustkę, blade, rozproszone, północne światło. Poczucie osiągnięcia kresu zamieszkałego świata wywołuje „doświadczenia brzegowe”podświadomy lęk i wspomnianą nostalgię a jednocześnie ekscytuje.
Zwłaszcza osoby wychowane na przygodach wielkich polarników, wśród których nie brakowało Brytyjczyków (Anglik Robert Scott; Irlandczyk Ernest Shackleton), czytające z wypiekami na twarzy ubiegłowieczne powieści Centkiewiczów czy współczesne relacje Adama Wajraka poczują się tu jak u wrót do wymarzonego świata którym szybko mija melancholia i tęsknota za zostawionym gdzieś daleko, na południu domem i wygodnym życiem, ustępując miejsca dozgonnej miłości do tych surowych, borealnych odludzi. Świata zórz polarnych, oślepiającej bieli śniegów i gór lodowych, niekończących się polarnych dni i nocy oraz zimnych mórz, zapraszających w (nieważne, że może ostatni?) rejs:
„A kiedy skończy się twój rejs
Jutro wieczorem lub nad ranem
Wtedy się spotkasz face to face
z twojego życia Kapitanem
Do Hilo, do Hilo, do Hilo, do Hilo,
Do Hilo już czas
(…)
Wypijmy za tych co na dnie
Wypijmy za tych co za burtą
Dziś nie ma ciebie, jutro mnie
Dzisiaj mnie nie ma, ciebie jutro
Do Hilo, do Hilo, do Hilo, do Hilo,
Do Hilo już czas
(„Do Hilo” Adrian Szary)
https://kozirynek.online/blog/2023/11/18/do-hilo/
*
Po niezbyt dobrze przespanej nocy i nienajgorszym angielskim śniadaniu wykwaterowanie i odwrót na południe, w poszukiwaniu Potwora z Loch Ness a potem do Dundee, St.Andrews; lot z Edynburg Airport do Gadńska-Rembiechowa: powrót „w tropiki”.
*
Pierwsza whisky miała mocno wytrawny smaki bardzo torfowy zapach, zamknięte w pospolitej flaszce oraz niewymawialną gaelicką nazwę (Caol Ile). Druga i ostatnia była równie dymna jak pierwsza, ale słodsza w smaku, prawie miodowa. Piękna, tłoczona butelka, skromna etykieta z prostą, wywiedzioną z miejsca pochodzenia, nazwą (Isle of Raasay). Ta wysepka w archipelagu Hebrydów Wenętrznych o powierzchni 24 km kwadratowych, według Wikipedii oraz etykiety zamieszkiwana jest przez 161 osób. Z których zapewne większość w ten czy inny sposób zaangażowana jest w produkcję szlachetnego trunku, wysyłając światu wiadomość w butelce; ponad czterdziestosześcioprocentowego ducha (spirit) swej małej ojczyzny. Zakorkowaną, złocistą, słodko-wędzoną, gryzącą w gardło i serce MELANCHOLIĘ.