OPERACJA „CZARNE SŁOŃCE”
–Na początku zapanuje ciemność, totalny blackout. Zaraz potem padną telefony, Internet, wszystkie systemu łączności i nawigacji. Oślepione samoloty zaczną spadać do oceanów i na ociemniałe miasta, z których w zaczną uciekać przerażeni mieszkańcy. Autostradami zakorkowanymi przez niekończące się kolumny samochodów w wykolejających się pociągach, pieszo, w panice. Wyludnione ulice zapełnią uwolnione z ogrodów zoologicznych dzikie zwierzęta i zbiegli z więzień kryminaliści. Oddziały wojska oraz policji nie zdołają zapanować nad chaosem i pozbawione łączności z dowództwem szybko ulegną demoralizacji, tworząc wraz z elementem przestępczym zbrojne bandy, terroryzujące bezbronnych cywili, walcząc między sobą o strefy wpływów i resztki kurczących się zasobów. Pozbawione chodzenia reaktory elektrowni atomowych szybko zamienią się w radioaktywne grzyby, które oszalałe satelity wezmą za atak i wyślą sygnał do kontrataku dla komputerów, strzegących bezruchu głowic balistycznych. Chmura radioaktywnego pyłu zaćmi słońce na czterdzieści dni, w czasie których z głodu, chłodu i choroby popromiennej wymrą wszystkie kręgowce, z Homo sapiens na czele. I tak nastąpi przepowiedziany koniec historii…
myślał Rudolph April, patrząc na ciemniejącą, opadającą za drut kolczasty, krwistoczerwoną kulę. Nie wierzył w usunięcie krytycznego błędu systemu. Nie uspokajał go fakt, że dotąd nie nadchodziły zwiastuny milenijnej apokalipsy z państw, do których zawitał nowy wiek. Paranoiczny umysł szybko produkował paralogiczne wytłumaczenia:
-Wysepki na Pacyfiku zbyt odizolowane. Australia i Nowa Zelandia – za mała skala. Japonia, Indie, Chiny, Tybet, Arabowie, Izrael -kwestia kalendarza. Prawosławie ze swoją juliańską rachubą czasu opóźnione o dwa tygodnie. Wszystko zacznie się tu; w tym najbardziej na wschód wysuniętym przyczółku świata zachodniego. Niebawem.
Spojrzał na ciągle nie przestawiony zegarek. Rozłożył otrzymaną od (nie)znajomego papierową mapę. W topografii miasta zwrócił jego uwagę równoleżnikowy przebieg wąwozów i rozdzielających je pagórków a w szczególności jeden, podpisany jako „Castle Hill” Kolorowe zdjęcie przedstawiało usadowioną na jego szczycie solidną budowlę z okrągło basztą pośrodku prostokątnego dziedzińca.
-Stara dobra robota. Z pewnością podpiwniczona, a może i ze schronem -pomyślał, zacierając ręce. To tam znajdzie schronienie przed nadciągająca katastrofa on i reszta wybranych. Nie miał bowiem wątpliwości, że przywiezieni przez (nie)znajomego czarni pielgrzymi są li tylko turystami, odwiedzającymi miejsca zagłady przodków i groby cadyków. Z pewnością ci najlepsi z najlepszych przybyli tu na szesnastokołowej Arce, do tej dziwnej Ziemi Obiecanej, aby po czterdziestu sądnych dniach założyć na nowym Syjonie Nowe Jeruzalem, miasto na wzgórzu, z którego spłynie na świat pokój, prawo i postęp, Lux ex orient, Pax Iudaicum. Aby wraz ocalonymi miejscowymi elitami-osobnikami wyselekcjonowanymi pod względem wiedzy, umiejętności, cech biologicznych i profilu psychologicznego płci obojga-dać początek nowej ludzkości. Na czele z nim, nowym Salomonem-Rudolfem Wielkim. Nagle poczuł lekkie ukłucie w lewej części klatki piersiowej
–Kate. Mogłeś ją ze sobą zabrać, ty stary egoisto.
Cała nadzieja w kuzynie z Langley., niewiernym w kwestii końca świata, ale zawsze lojalnym. Widział, jak na nią patrzył, podczas wizyt w April Tower. Wziął głęboko wdech. Dotknął dłonią do lewej klapy płaszcza, by rozmasować napięte mięśnie- prawdopodobną przyczynę kłucia. Coś zaszeleściło. Koperty. Przypomniał sobie o nich. Tak. Zanim nadejdzie E.O.T.W.A.W.K. ma jeszcze do wypełnienia ostatnią misję: znaleźć grób (prawdopodobnego) ojca i (prawdopodobne żyjącą) matkę. Przywitać się, pożegnać, nie! – zabrać siedemdzuesiecioośmioletnią nieznaną, lecz najbliższą na świecie kobietę do miejsca ocalenia
-Kto ratuje jedno życie…
Ruszył w kierunku nieodległego postoju taksówek.