Czarny Fiat 508 wynurzył się z rozgrzanej do białości sierpniowym słońcem ulicy Trzeciego Mają. Samochód zatrzymał się w cieniu śródmiejskich kamienic, jakby chcąc skryć się przed ostrym słońcem południa i tępym wzrokiem strażnika, stojącego przed wejściem kanciastego trzypiętrowego gmachu.
Czarno ubrana kobieca postać wysiadła z wnętrza samochodu i osłaniając się antracytową parasolką i ruszyła w kierunku wejścia do budynku.
-Stoj!
-Marianna Kwiatkowska, do towarzysza generała-majora. Oto przepustka- rzekła pewnie płynnym rosyjskim, wyjmując z atłasowej torebki papier w kolorze sepii. Wzrok spod metalowego hełmu przebiegał tekst linijka po linijce by dotarłszy do dołu kartki nagle wyostrzyć się. Skórzane obcasy stuknęły, prawa dłoń powędrowała do metalowej skroni, drzwi stanęły otworem. Wewnątrz panował gesty mrok. Zanim oślepione słonecznym światłem nie zdążyły się doń przyzwyczaić do uszu kobiety zaświdrował piskliwy żeński głos:
-Parasolki zakazane! – tleniona blondynka w zielonym mundurze stała za wysokim kontuarem. Posłusznie podała parasolkę.
-Kapelusz! – szczupłe dłonie gniotły miękkie rondo
-Żakiet!
Jaka niegrzeczna szatniarka!
Ledwie zdążyła i zdjąć cienką marynarkę padł kolejny rozkaz:
– Torebka! – na wyślizgany blat wysypały się z szelestem banknoty oraz szminka i tusz do powiek.
-Ładny zegarek- rzekła zielono umundurowana przyglądając się złotemu cacuszku wystającemu spod mankietu czarnej jedwabnej bluzki.
-Proszę wziąć- szepnęła kobieta
-Ooo, naprawdę? Chyba nie mogę- odparła w zamyśleniu, zapinając pasek ze skóry krokodyla w na przegubie prawej dłoni, podczas gdy palce lewej machinalnie przeliczały plik miodowych banknotów. Wchodząca postanowiła przejąć inicjatywę. Rzekła stanowczo:
-Marianna Kwiatkowska. Proszę natychmiast zaprowadzić mnie do towarzysza generała…
-Wiemy doskonale, kim pani jest Marianno Bronosławowna. Towarzysz generał major nie na czasu dla jakichś polskich bandytów. Przyjmie was towarzysz major-rzekła, wskazując ruchem podbródka masywne drzwi w głębi holu. Biała postać skierowała się w ich stronę, lecz zanim zdążyła zrobić pierwszy krok zza pleców dobiegło głośne:
-Stoj!
– a za chwilę poczuła jak kobiece palce dotykają jej ramion, błądzą pod pachami i wzdłuż tułowia.
Dobrze, że nie mam łaskotek -pomyślała, zagryzając lekko wargi.
Jakie zwinne palce! Ciekawe, kim była przedtem. Praczką? Szwaczką? Krawcową? Tak, krawcową! Byłaby moją ulubioną modystką…
-Ach, moja Nino, proszę poszerzcie tu lekko poszerzyć
-Konieszno, Marianno Bronisławowna.
-…, ale niezbyt duoż- za miesiąc znów poproszę o to samo…
-Naprawdę? Czy to tak jak myślę?
-Tak, To już szósty tydzień.
– Jak ja się cieszę, bardzo się cieszę droga pani Marianno!
-Leopold jeszcze nie wie. Nie wiem czemu, ale wam pierwszej to mówię
tymczasem dłonie przesuwały się w dół po brzuchu i udach.
Dobrze, że jest ciemno– pomyślała, czując, jak policzki oblewa gwałtowny pąs.
A może w bylibyśmy najlepszemu przyjaciółkami?
-Ach droga Nino, czy mogłabyś posmarować mi plecy olejkiem? Poldy jest taki niedbały, boję się opalić w łatki niczym pantera!
-Ci mężczyźni! Mój Sasza też ma grabowe ręce. Oczywiście droga Mario.
-Dziękuję, jesteś kochana. Ooo, jak dobrze! Piękne te nasze Zoppoty, nieprawdaż?
-Owszem, ładne, ale wolę Jałtę. Koniecznie musimy tam pojechać we czwórkę, jak tylko skończy się ta czerwona zaraza.
-Gotowe! – piskliwy głos przerwał strumień myśli, podczas gdy wszędobylskie ręce zakończyły wędrówkę na kostkach i obutych w czarne pantofelki stopach.
-Macie dziesięć minut, no, może- omiotla wzrokiem jej szczupłą postać od stop do głów z dziwnym uśmieszkiem na mysiej twarzy-kwadrans.
-Wystarczy w zupełności dziesięć minut-odparła
-Kwadrans-rzuciła blondynka podając żakiet i torebkę.
Wnętrze gabinetu tonęło w półmroku i dymie, jednak nawykłe do ciemności oczy bez trudu spostrzegły masywny drewniany stół, wianuszek równie solidnych krzeseł, purpurową flagę i portret Generalissimusa na ścianę. Siedział dokładnie poniżej oleodruku, u szczytu stołu- umundurowany około trzydziestoletni mężczyzna. Nie podniósł głowy znad rozłożonej gazety ani nie wstał na odgłos otwieranych drzwi tylko burknął całkiem poprawnym rosyjskim:
-Imia, otczestwo, familia!
-Skończmy z tą farsą, Maurycy- rzekła po polsku. Od dziecka miała idealny słuch, bezbłędnie rozpoznawała osoby po głosie.
Gwałtownie podniósł głowę znad gazety i wlepił we wchodzącą cielęce oczy, ocierając ślinę z kącika ust. Tak. Słuch ją nie mylił. Maurycy. Oferma pułku, ciapowaty adiutant ojca. Wyskakuje jak na sprężynie zza stołu, gnie się w ukłonach, cmoka w dłoń.
-Marysia!? Naprawdę? Co za spotkanie! Tak się cieszę! Wody, koniaku, czaju, znaczy się herbaty?
Odmawia
-Dobrze, że przyszłaś. Wiesz, odkąd wróciłem odniosłem wrażenie, że niektórzy dawni znajomi unikają mnie, jakby uważali za kolaboranta, może nawet zdrajcę. Nie oceniaj pochopnie. Po prostu jestem pragmatykiem. Gdybym wtedy poszedł z Andersem do Persji teraz bym pewnie wąchał czerwone maki pod Monte Cassino a tak jestem tu. Ale dość o mnie! Mów, mów, mów! Co u ciebie? Dzięki Bogu, że przeżyłaś to piekło. Przykro mi tylko z powodu towarzysza… pardon… pana majora… Po co wtedy tak się spieszył!? Gdyby zadzwonił po mnie zamiast iść do tego głupiego Jaśka. Zawiózłbym was w bezpieczne miejsce, do sztabu Wodza Naczelnego, do Zaleszczyk, do Rumunii a nie… Dzielny człowiek, ale -przepraszam, muszę to powiedzieć- niezbyt mądry. Przez niego i jemu podobnych to wszystko-ręka zatoczyła w powietrzu krąg – Gdyby przyjęli tę pomocną dłoń- zasalutował do portretu- dziś defilowałby na Unter den Linden Berlin. A tak- ściszył głos-po co to wszystko było? 17 września, łagry, Katyń- podniósł głos- wiadomo, że Katyń to oczywiście Niemcy. No dość już o zmarłych. Jak ty sobie radzisz, Mario?
-Dziękuję, jakoś się trzymam. Słuchaj Maurycy. Nie chciałabym zajmować waszego, to znaczy twego cennego czasu, przyszłam wyjaśnić pewną pomyłkę. Mąż mój, Leopold Kwiatkowski…
-Naprawdę? – usiadł i spochmurniał- To jednak prawda, co mi mówiono-i-wyszłaś za tego cywila??
-Tak.
Tak. STOP Zrobię to Tak STOP Ojciec wyjechał STOP. Mobilizacja może wojna STOP Trzy dni góra tydzień i po wszystkim STOP Teraz albo nigdy STOP Twoja Molly STOP
„Pilna depesza do Gdańska, sprawa wagi! międzynarodowej”
Przyleciał po południu, własnym aeroplanem, wylądował na łące w Radawcu, przejechał do miasta pożyczonym a może ukradzionym rowerem. Zbiegła z walizką po schodach. Na ulicy kłębiły się tłumy ludzi czytając plakaty, obwieszczające mobilizację. Zmierzchało. Cmentarny kościołek tonął w półmroku i woskowym zapachu świec. Stary ksiądz, znajomy zakrystian, żadnych świadków.
-Czy ty Leopoldzie…? -Tak! -Czy ty Marianno…Tak! i Obrączka ciążyła na palcu serdecznym prawej dłoni, sprawiając przyjemny ból, gdy ściskali się za ręce, idąc na zachód, wzdłuż muru Ogrodu Saskiego.
-Zadowolona, pani Blumsztajn?
-Szczęśliwa, panie Kwiatkowski. To dokąd teraz? Do Gdańska?
– Niespodzianka. Wylecimy o świcie
-Powiedz, proszę! Mąż i żona nie maja przed sobą tajemnic!
-Wynająłem miły pensjonat koło Davis na pół roku, płatne z góry, spodoba ci się. Pomieszkamy, dopóki nie skończysz osiemnastu lat. Szwajcaria. Tam nie sięgają wpływy twego szanownego papy.
-Szwajcaria? Alpy? Zgoda. Dobrze zrobi na twe płuca. , Ale pod warunkiem że lato nad morzem. Zopotty albo Saint Tropez. A wcześniej matura…
-Zdasz w cuglach. A teraz musimy gdzieś przenocować.
-Dom odpada. Tato może wrócić z manewrów, ma broń…
-Naturalnie. Bierzemy hotel. Europejski? Grand?
-To nie Zopotty. Mam coś na oku. Niedaleko. … o tu na rogu.
-Co to za rudera? Nie powiem, romantyczna.
-Jutro ci powiem. Voila! Be my guest!
-Panie przodem.
-Grazie, signore!
-Mąż mój został aresztowany przez Gestapo na dzień przed wyzwoleniem, niespełna miesiąc temu pod absurdalnymi zarzutami. Do dziś nie ma o nim wiadomości. Te faszystowskie kanalie kłamały, że że nie żyje. Nie wierzę. Proszę, Maurycy, pomóz mi go odnaleźć. A nawet jeśli to prawd to przynajmniej ciało… Błagamy, pomóż mi! -podsunęła kartkę koloru sepii. Mężczyzna szybko przebiegł wzrokiem po linijkach, zatrzymując się na ostatniej.
-Doprawdy, z samego PKWN-u? nie trzeba było fatygować towarzysza Tomasza, zaraz wyjaśnimy tę sprawę po -jak to się mówi-starej znajomości
.
Wstał zza stołu. Zmężniał i wyprzystojniał przez te lata-przyznała w duchu.
Mężczyzna podszedł do masywnej szafy, przekładając teczki w tekturowych okładkach
-K K K Kwiatkowski Adam …Andrzej …Bronisław …Dionizy… Edward…. Zenon… nie ma żadnego Leopolda. To popularne nazwisko …
-Sprawdź pod B jak „Blumsztajm” albo „ Cwietajew”- To po dziadku. Mąż miał rosyjskie korzenie.
-Ładne kwiatki! Obawiam się, że tamten gestapowiec nie kłamał. Przykro mi.
Wyjęła z czarnej torebki zwitek banknotów, położyła na stół.
-To chociaż ciało. Proszę…
-Funty szterlingi? Londyńskim srebrniki? Ze zrzutów? Tym wam płacą? – uniósł banknot do nosa- śmierdzi warszawską spalenizną., Gdyby nie ta awantura nasze dywizje stałyby już nad Odrą. – podniósł głos-A czy wiesz, że posiadanie obcej waluty to poważne przestępstwo?
-Znalazłam to przypadkiem dziś w jego rzeczach, i pomyślałam, żeby przekazać je w depozyt zaufanej osobie. Niebo zesłało mi ciebie.
-Taak…
Uśmiechnął się, ale jakoś tak niepokojąco. Wstał, okrążył stół oficerki skrzypiały na wypastowanym parkiecie, stanął za jej plecami. Odruchowo pochyliła głowę. Położył swą dłoń na jej lewej dłoni tak mocno, że obrączka boleśnie wbijała się w skórę.
-To zależy…
Zsunęła z palca zloty krążek i położyła na pliku banknotów.
– Nareszcie zaczynasz myśleć trzeźwo. Dość tej żałoby! Padłaś ofiarą swej młodzieńczej naiwności Herr Leopold pewnie siedzi bezpieczne gdzieś w Berlinie i szyfruje. Albo jego akowscy kompani ewakuowali go za Wisłę a tobie każą odgrywać komedie czarnej wdowy.
-A propos- szukamy pewnej rzeczy, która należała do twego byłego męża. Drobiazg, taki brudnopis, bazgroły, nic ważnego, ale bardzo by nam pomógł. Obojgu. -podszedł do ściennej mapy-Myślisz, że po co ten cały ‘’rzą Tacy jak twój tata, nieszczęsny major i jemu podobni zachłysnęli się 1920, uwierzyli, że mogą nad pokonać, odrzucili w 39 tę pomocną dłoń- wskazał na portret- trzeba było iść ramię w ramię na Berlin. A tak- po co to wszystko było? 17 września, Katyń- podniósł głos- to oczywiście Niemcy- łagryd lubelski”? A bo to mało prowincjonalnych dziur na wschód od Wisły? Chełm, Białystok, Siedlce, Otwock, Praga… Dla niego! Ministrem miał być, ba-premierem! Czy wiesz, ile dobrego mógł zrobić dla tego kraju? Jeśli te bazgroły okazałyby się tak dobre, jak nam mówiono-kto wie, czy towarzysz-ponownie zasalutował do portretu- nie zgodziłby się nieco przesunąć granicę. Nie odmówiłby premierowi Cwietajewowi, pardon-Kwiatkowskiemu- jego rodzinnego Lwowa? A może i Grodna? Wilna? Daj nam ten zeszyt, Marianno!
-Nie wiem, o czym mówisz.
-Wiesz doskonale. -podszedł do okna, rozchylił zasłony-Grozi ci ktoś? Jesteś szantażowana? Tak jak myślałem. Samochód pana majora. Przynajmniej zadbali o niego. -przyłożył lornetke do oczu-Nie wierzę! Przywiózł cię głupi Jasiek, ten osiłek z parteru? Szybko znalazłaś pocieszenie! -zasłonił zasłonę, odsunął krzesło, usiadł obok.
-Pal licho Leopolda. Żywy czy martwy-już go nie zobaczysz i dobrze. Pewnie jego akowscy kompani odesłali go do Londynu albo zadekowali za Wisłą. Myśl o sobie. Wiedz, że w PKWN-ie jest miejsce dla bystrych kobiet. Minister edukacji narodowej? Zgódź się. Jeśli nie ty, to znajdą tu jakiegoś ciemniaka. Albo profesor uniwersytetu, jak Maria Skłodowska-Curie….
-…Maria Curie Skłodowska-poprawiła odruchowo. Kontynuował niezrażony:
-Otworzymy tu prawdziwy uniwersytet, zamiast tej śmiesznej szkółki parafialnej. Pani rektor? Tylko nie mów, że nie masz matury. Matura to bzdura! Doktorat? Habilitacja? Proszę bardzo-wyciągnął z szuflady plik kartek-Jutro stu profesorów zaświadczy o twoim wybitnym dorobku naukowym. Za jeden mały kajecik. Co wybierasz: filologia angielska, romańska?
-…Leopold…
Podniósł się gwałtownie; krzesło przewróciło się z łoskotem na podłogę.
-Twój wybór. Nie ma Leopolda, nie ma zeszytu, ale …-podszedł od tyłu, czuła na karku woń alkoholu i tytoniu oraz dotyk jego dłoni na brzuchu.
– Który to tydzień? Czwarty? Szósty? Tak Marysiu. Wiemy więcej niż przypuszczasz.
Zdrętwiałą.
-Podobno geniusz przechodzi w genach. Poczekamy te kilka miesięcy, zadbamy o ciebie, pardon-o was- a potem wychowamy go gdzieś w tam… wskazał ręką w nieokreślonym kierunku- ale ty nigdy go czy też jej nie zobaczysz.
Pochylił usta nad jej uchem.
-Tu ściany mają uszy. Marianno-powiem raz, więcej nie powtórzę. Zaufaj mi. Uratuję cię, uratuję was. Generał-major spił się jak świni, do rana nie wytrzeźwieje. Samochód czeka Kraśnik Annopol. Front stanął na Wiśle, . przepłyniemy nocą. Z pewnych źródeł wiem, że po drugiej stronie, w Lasach Świętokrzyskich jest silne zgrupowanie naszych. Narodowcy. Wyobraź sobie, że, szerzy się wśród nich kult twego ojca. Tak. Czczą majora Bronisława „Tweeda” Kwiatkowskiego- żołnierza Pierwszej Brygady, legionistę, zdobywcę Kijowa, bohatera znad Niemna, niezłomnego przeciwnika sanacji i pierwszą ofiarę tragicznego Września. Wybaczyli mu nawet małżeństwo z Żydówką, niech spoczywa w pokoju pani Ludwika. Ci endecy nie są głupi-wiedzą, że ich los jest przesądzony. We wrześniu planują przebijać się na zachód. Dołączymy do nich. Przyjmą mnie jak bohatera, wybawcę córki majora Kwiatkowskiego z sowieckiego więzienia. Śląsk, Czechy, Bawaria, Alpy. Przebijemy się do aliantów, o ile nie ugrzęzną w Wogezach czy innych Ardenach. Potem do Ameryki. Mam wiadomości, za które zapłacą sto razy więcej, niż są warte te twoje-odsunął plik banknotów i obrączkę-precjoza. Zadbam o ciebie, o was. Co wybierasz-Manhattan czy Beverly Hills?
Metaliczny głos dzwonów z kościoła Karmelitów obwieścił południe.
– Leopold…szepnęła. Mężczyzna poprawił mundur i zajął miejsce za biurkiem.
-Głupia burżujka! Uparta jak ojciec! Szkoda. Twój wybór. Właśnie wydałaś na niego wyrok. Urodzisz na Zamku i nigdy nie zobaczysz waszego wunderkinda. Straż!
-Mój ojciec przyszedł tu prosto z Oleandrów, z królewskiego grodu. Mamusia pochodziła z królewskiego pokolenia Judy. Zamek to godne miejsce dla ich wnuka!
-Nina! Wyprowadzić Mariannę Bronislawownę -podszedł do okna, odsłonił szeroko zasłony, wychylił się przez okno, wrzeszcząc:
-Straż! Maszynu wziat i szofiera! Żyw ili miertw!
Tymczasem czarna postać szła ku drzwiom, dumna i wyprostowana, nucąc cicho:
„Nigdy z królami nie będziem w aljansach,
Nigdy przed mocą nie ugniemy szyi;
Bo u Chrystusa my na ordynansach
— Słudzy Maryi!”
#
___
zdj. tytułowe:
https://slady.ipn.gov.pl/sz/projekt-naukowo-badawc/wojewodztwo-lubelskie/lublin/5750,Dawna-siedziba-PUBP-w-Lublinie-przy-ul-Cichej-8.html