(pogranicze polsko-rumuńskie; 17 września 1939)

-Zawracać!

-Ale panie marszałku-Sowiety podchodzą!

-To rozkaz!

Opony zapiszczały o asfalt, silnik gwałtownie ucichł.

-Do Zaleszczyk czy Kołomyi?

Palec w skórzanej rękawiczce wskazał punkt na sztabowej mapie.

-Do Kamieńca.

-Tak jest!

Auto ruszyło, by po dłuższej jeździe zatrzymać się u stóp wzgórza, zwieńczonego kamienną budowlą. Człowiek w rogatywce i płaszczu narzuconym na ramiona wysiadł z samochodu i skierował się ku wzniesieniu. Cholewki brązowych oficerek lśniły w promieniach popołudniowego słońca, podczas gdy podeszwy ślizgały się po gładkich kamieniach krętej ścieżki wiodącej na szczyt. Z wnętrza zamczyska ziały mrok i piwniczna wilgoć. Niezrażony wszedł do środka. Kręte kamienne schodki zawiodły na szczyt najwyższej baszty. Wzrok oślepił blask zachodzącego słońca, Gdy przywykł do światła-oczom patrzącego ukazał się bezkresny przestwór stepu. Na tle wschodniego horyzontu zakwitały pióropusze wybuchów, podczas gdy przeciwległa część nieboskłonu cicho tonęła w krwawej poświacie zachodu. Uniósł głowę ku górze, jakby szukając pociechy w ciemniejącym zenicie, lecz jedyną odpowiedzią niebios była martwa cisza. Podszedł do skraju baszty i oparł tułów o kamienną balustradę. Podeszwy oderwały się od podłoża, a ciało jęło powoli przechylać się ku ziejącej w dole pustce.

-Czołem, marszałku

Znieruchomiał a następnie wrócił do pozycji wertykalnej na dźwięk tubalnego głosu, dobiegającego zza pleców. Odwróciwszy się ujrzał trzy stojące postaci. Środkowa odziana była w wielobarwny kontusz i przepasana słuckim pasem, z przytroczoną doń karabelą. Choć było ciepło-

ramiona przybysza okrywał ciężki sobolowy płaszcz a głowę futrzana czapka z pawim piórem.
– Larum grają! Wróg u bram! Ojczyzna w potrzebie! Lecz nie trać ducha! Oto przywiodłem ci posiłki ku zbawieniu Najjaśniejszej

Rzeczpospolitej.
-Karsilanmak!

Rzekł stojący po lewicy przedmówcy przybysz w orientalnej szacie po czym oddał głęboki pokłon. Osłupiały wojskowy stuknął machinalnie obcasami i uniósł dwa palce do czoła. A przybysz mówił dalej, polszczyzną całkiem poprawną z miękkim wschodnim akcentem.

-Bądź pozdrowiony, Lwie Lechistanu! Rozpogodź twe oblicze i nabierz ducha! Oto przed majestat Wielkiego Sułtana -oby Najwyższy miał go w swej opiece! – przybył wyczekiwany od tak dawna poseł z Lechistanu. Następca i godny uczeń Proroka wielce zasmucił się usłyszawszy o nieszczęściach, jakie nadciągnęły ze strony zdradzieckich Sasów i Moskali nad miłą nam Rzeczpospolitą. Przeto kieruje przeze mnie-niegodnego -te oto słowa:

„Niech będzie wiadome memu bratu, że będąc wierni przyjaźni między synami Proroka a dziećmi Lechistanu oraz słowu, danemu w Karłowicach rozkazaliśmy co następuje:

-aby podniosły się orda Krymska, chanat Kazański, Astrachański i Mongolski i nie czyniąc popasów i nie biorąc jeńców, bez zwłoki wyruszyła na Moskwę, odebrać jarłyk zaległy za pięćset lat i- nim odmieni się księżyc -Wielki Chan rozbił swoją jurtę na dziedzińcu Kremla,

-aby wielki Wezyr wraz z janczarami i całą potęgą wyruszył niezwłocznie wzdłuż rzeki Dunaj, znosząc pomniejszych wasali w Bukareszcie, Bratysławie, Budapeszcie i wkroczył do Wiednia nim z drzew spadną jabłka. A nim opadną liście – aby sztandar Proroka załopotał nad Monachium.

Na dowód prawdziwości i szczerego mego afektu przekazuję Ci na wróżbę zwycięstwa o najdzielniejszy z dzielnych tę oto buławę!”
Skłonił się i złożył u stóp obutych w skórzane oficerki podłużny przedmiot. Metaliczny dźwięk zmieszał się ze szczękiem ostróg i stukotem rajtarskich butów. Oto trzeci z obecnych w ciemnym mundurze i z rapierem u boku zdjął szeroki kapelusz i zamiótł strusim piórem kamienną posadzkę.

-Bądź pozdrowiony Wasza Wysokość, Edwardzie

-rzekł twardą polszczyzną po czym wyciągnął zza poły ciemnego płaszcza biały pergamin, rozwinął i zaczął czytać

„Jego Wysokość Gustaw Król Szwecji, Polski, wielki Książę Prus, Finlandii, Kurlandii, et caetera, et caetera …zasmucony wiadomościami z miłej nam Rzeczpospolitej pozdrawia drogiego nam brata Edwarda i przekazuje co następuje: Niech nie ustaje Twoja wiara w zwycięstwo! Wiedz, że wespół z naszymi drogimi kuzynami i braćmi: norweskim Haakonem, duńskim Chrystianem , brytyjskim Jerzym belgijskim Leopoldem oraz niderlandzką siostrą Wilhelminą postanowiliśmy bez zwłoki skierować nasze okręty ku portom Bremy, Hamburga, Kilonii, Lubeki, Rostocka, Szczecina, Gdańska i Koenigsberga, podczas gdy sami wyruszyliśmy całą siłą, jaką dał nam Najwyższy konnicą i piechotą -na ziemie zdradzieckich Germanów aby-nim minie miesiąc-przepędzić austriackiego samozwańca i osadzić na brandenburskim tronie drogiego nam elektora weimarskiego. Na dowód naszej miłości oraz wierności pokojowi, jaki nasi dziadowie zawarli przed wiekami w Oliwie przesyłamy Ci przez ręce naszego posłańca ten oto rapier. Zwyciężaj!”
Zwinął pergamin i złożył u stóp słuchającego prostą srebrzystą klingę wychodzącą z masywnej rękojeści z głębokim ukłonem. Człowiek w zielonym płaszczu odkłonił się machinalnie.
……………………………………………………………………………………………………………
-Cieszysz się, marszałku?

Wyprostował się na głos, dochodzący z góry. Miejsce poprzednich przybyszów zajęli trzej nowi, odziani w białe płaszcze z podbiciem koloru krwawnika. Stojący w środku skłonił lekko głowę i całkiem poprawną polszczyzną kontynuował rozpoczętą orację

-Oto najeźdźcy uciekają w popłochu z twego kraju, chwieją się i niebawem upadną. A twoi północni i południowi wrogowie stali się twymi przyjaciółmi- wrogami wrogów ze wschodu i zachodu; Lecz pamiętaj, że wróg to wróg. Nie minie ten rok a nowi przyjaciele zwrócą ostrza swych kindżałów i rapierów przeciw tobie. I kto cię obroni? Gdzie znajdziesz wojowników? Oto mój pan-władca Wielkiego Babilonu, tebańskiego Miasta Umarłych i pradawnej WallHallii ofiaruje ci tysiąc tysięcy nieśmiertelnych. Będą walczyć przeciw wszystkim, którzy odważą się podnieść rękę na twe dziedzictwo. A będzie ono ogromne, o jakim nie śniło się Chrobrym i Jagiellonom: od morza Północnego do Kaspijskiego, od Łaby do Wołgi. W zamian ty i ci. którzy przyjdą po tobie -co roku, w dzień równonocy jesiennej -będą przybywać tu ,na to podolskie odludzie, aby oddać mu pokłon i podpisać krwią z serdecznego palca lewej dłoni. ten oto pergamin…

…I podczas gdy to mówił, stojący po jego lewicy schwycił prawą dłoń słuchającego i ściągnął zeń rękawiczkę a stojący po prawicy zbliżył do zbielałej dłoni szpic sztyletu. Mężczyzna odruchowo sięgnął lewą dłonią do kabury wyciągnął pistolet. Ciszę nocy rozdarło echo wystrzału, odbijające się o kamienne ściany a wieczorne powietrze wypełniła siwa mgła o zapachu prochu lub siarki.
……………………………………………………………………………………………………………

Gdy opadła-oczom mężczyzny ukazali się kolejni trzej przybysze. Pierwszy odziany był w szary mundur. Krzaczaste brwi i sumiasty wąs ocieniał daszek czapki-maciejówki. Na jego widok odruchowo stanął na baczność i zasalutował

-Spocznij, Edziu
rzekł przybysz.

-Pamiętasz Oleandry w 1914? Garstka nas była. Potem Kielce-jak na nasz widok zamykały się okiennice? Kostiuchnówka, Baranowicze, Magdeburg? Wydawał się ,że wszystko stracone. A potem przyszedł listopad 1918. A Kijów w maju 1920-pamiętasz? Wkroczyłeś niczym Chrobry tysiąc lat wcześniej? A gdy w sierpniu nad Wisłą wydawało się, że to już koniec-przyszedł Wieprz i Niemen. Nigdy nie trać ducha!

-Sława!

Rzekł drugi z przybyłych. Starzec w białej sukmanie, z z długą brodą i lirą w dłoni przemówił miękko i łagodnie.

-Nie szukaj pomocy daleko ani nisko. Oto tu-wskazał w dół, i wokoło-leżą obrońcy ojczyzny, Chocim, Żółte Wody, Korsuń, Pilawce, Zbaraż, Beresteczko, Batoh, Humań.

-Skażeni kainowym grzechem bratobójstwa.
Dopowiedział trzeci z przybyszów, z kędzierzawą głową i długimi pejsami, spływającymi na ramiona, okryte biało-niebieska szatą

-Oto nadchodzą Sądne Dni. Stwórca Świata zapisuje imiona sprawiedliwych w Księdze Życia a złych w Księdze Umarłych. Pozostali mogą przez dziesięć dni zmazać swe przewiny dobrymi uczynkami. Ci oto powstaną, by walczyć w obronie ojczyzny -na dźwięk świętego rogu-szofaru
Wydobył spod poły szaty kręty barani róg i podał wojskowemu.
Ten podszedł do skraju baszty, przyłożył go do ust i zadął. Ciemną pustkę wypełnił donośny, wibrujący dźwięk.
……………………………………………………………………………………………………………
-Panie marszałku!! Żyje pan! Dzięki Bogu. Bo jak tylko zobaczyłem, że pan się tak wychyla to pomyślałem, że pan chce .. a potem jeszcze ten strzał -więc przybiegłem. Ooo! Róg?

Odwrócił się. Po trzech poprzednich gościach nie było już śladu, za to pośrodku baszty stał zziajany, umundurowany chłopak.

-Żyję, żyję. Kiedyś trochę polowałem, pamiatka z dawnych czasów-cisnął instrument w ciemność

-O! A to co? Krew? Pan jest ranny?

Wojskowy naciągnął szybko rękawiczkę na bladą dłoń i czubkiem podeszwy rozmazał purpurową kroplę po kamiennej posadzce.

-Draśniecie. Nic to. Nawet dobrze. Nikt nie powie, że nie rozlałem krwi za ojczyznę i uciekłem bez jednego wystrzału. Odjeżdżamy.

-Tak jest. Chwała Bogu . Bo już myślałem, że pan marszałek chce tu zostać na zawsze- jak pan Wołodyjowski… Bo jeśli tak, to ja też, jak Ketling,.. Ooo! A co tu leży? Szabla! Pewnie Skrzetuskiego albo Kmicica? I buława! Może Chmielnickiego? Zabrać?

– Głupoty gadasz. Naczytałeś się chłopacze Sienkiewicza. Jedźmy już I zostaw to żelastwo. Po co ci rapier, kiedy nam teraz karabinów, czołgów i samolotów potrza, A buławę masz swoją, w plecaku. Kiedyś przyjdzie czas, że ciebie będą wozić autem i tobie salutować.

-Ku chwale ojczyzny!

-Wracamy

-Tak jest. Do Kołomyi czy Zaleszczyk?

– Do Bukaresztu, a stamtąd do Paryża, potem na Berlin a na Gwiazdkę do Warszawy!

-Daj Boże! Rozkaz, panie marszałku! Z panem marszałkiem choćby w na kraj świata.?

-Jedźmy, nikt nie woła.
#