Świeżemu dziedzictwu nowego księcia Leszka Czarnego w księstwach
krakowskim, sandomierskim i lubelskim natychmiast zaczęły dokuczać nowe
zaburzenia i nowy zgiełk wojen podnoszony przez obcych i swoich, albowiem
zarówno swoi, jak i obcy zazdrościli Leszkowi Czarnemu powodzenia i odziedziczenia naraz tylu księstw. Najpierw przeto syn nieżyjącego króla Rusi Daniela, książę ruski Lew,
który uchodził w tym czasie wśród książąt ruskich za znaczniejszego zarówno
pod względem siły wojskowej, jak i podległych ziem i posiadłości, ufając
wielkiej liczbie wojsk i zasobów, postanowił zająć księstwa krakowskie,
sandomierskie i lubelskie. Ściągnąwszy spośród Tatarów, Litwinów i Jaćwingów
oraz innych pogan ochotniczego i zaciężnego żołnierza, z trzema wojskami
pełnymi piechoty i jazdy wkroczył potężną nawałą do ziemi lubelskiej i począł ją
niszczyć przy niedogodnych warunkach zimową porą (tak wielka bowiem żądza
popychała go do wojny). Po spustoszeniu jej wkroczył do ziemi sandomierskiej,
gdyż na marsz pozwalała Wisła zamarznięta skutkiem mroźnej zimy i rabując i
niszcząc, cokolwiek spotkał po drodze, przybył pod zamek i miasto Sandomierz.
Kiedy próba jego zdobycia wypadła inaczej niż się spodziewał, ponieważ rycerze
polscy doskonale bronili murów, wrócił znowu do łupienia i niszczenia wsi i
miast i palenia domostw. Gdy stanął obozem koło wsi Goślice, położonej o dwie
mile od Sandomierza, zabiegło mu drogę wojsko polskie, które wiedli kasztelan
krakowski Warsz, wojewoda krakowski Piotr syn Alberta i wojewoda
sandomierski Janusz, w bardzo jednak skąpej i niewielkiej liczbie (z nakazu
bowiem księcia Leszka Czarnego wojska zgromadziły się w innym miejscu). I
pokładając nadzieję jedynie w pomocy niebios, gdyż widzieli, że wojska
nieprzyjacielskie przewyższają ich wielokrotnie liczbą, w piątek trzeciego lutego
staczają bitwę z Lwem i jego wojskiem, bardziej nierozważnie — powiedziałbym niż mężnie,
gdyby nie to, że powodzenie stało się udziałem Polaków i ich czynu,
równie zuchwałego, co i sławnego. Kiedy bowiem na początku walki Polacy
wycięli tych, którzy w ruskim wojsku przewodzili pierwszym szeregom,
pozostałych barbarzyńców ogarnął nagle za zrządzeniem nieba tak wielki strach,
że wszyscy jak szaleni, porzuciwszy broń, rzucili się do ucieczki na wszystkie
strony. Tatarzy stawiwszy krótko słaby opór, wnet sami podejmują ucieczkę.
Polacy przez wiele mil ścigali uciekających, nielicznych wzięli do niewoli, resztę
pozabijali. Zginęło w tej bitwie — jak opowiadają — osiem tysięcy, dwa dostało
się do niewoli, zdobyto siedem sztandarów wojskowych. Główny dowódca Lew,
uciekając z garstką, która nie znała drogi, wylękły uszedł z życiem. Leszek
Czarny uznawszy, że nie wystarczy wojna obronna bez zaczepnej, po piętnastu
dniach zgromadziwszy wojska i odbywszy ich przegląd, z trzydziestu tysiącami
konnych i dwoma doborowej piechoty urządza pościg za Lwem. Najeżdża jego
ziemie ruskie i wiele grodów opuszczonych przez Rusinów lub opatrzonych zbyt
słabą załogą zajmuje, zdobywa i burzy, a spustoszywszy kraj aż po Lwów,
uprowadza do Polski wielki łup zarówno w ludziach, jak i bydle, gdyż Lew uciekł
w głąb Rusi i nie śmiał podjąć walki. W tym plądrowaniu — jak piszą — zginęło
pięć tysięcy ludzi, a cztery uprowadzono do niewoli.”
(Jan Długosz ROCZNIKI CZYLI KRONIKI SŁAWNEGO KRÓLESTWA POLSKIEGO;
ROK PAŃSKI 1280)
*
Pierwszy cud nad Wisłą
Rzeczony cud miał po raz pierwszy miejsce nie 15 sierpnia, lecz 3 lutego. Nie w 1920 roku, lecz sześćset czterdzieści lat wcześniej. Nie pod Radzyminem, lecz pod Goźlicami. I tam i tu Polacy w cudowny sposób ocalili zgubiony zdawałoby się kraj pokonując liczniejszych najeźdźców ze wschodu-armie Lwa Halickiego i Michaiła Tuchaczewskiego. W kampanii z 1280 roku głównodowodzącym wojsk polskich był książę Leszek Czarny.
Leszek, Leszko, Lestek, listek lisek. liszka, liszny: znaczy chytry, przebiegły, działający podstępnie, zbędny, niepotrzebny. Książe Leszek Czarny niewątpliwie był przebiegły. Zwycięska kampania przeciw Rusi w 1280 była zapowiedzią kolejnych- równie zwycięskich- walk przeciw Jaćwingom (pod Łopiennikiem) i Litwinom (pod Rowinami) oraz domorosłymi buntownikami (pod Bogucicami). Ale nie udało mu się zjednoczyć Polski, nie koronował się na króla, nie pozostawił potomka. Czyli „lisznij”.
Jak mówi przysłowie: „Sukces ma wielu ojców, porażka jest sierotą”. Laur zwycięstwa w bitwie warszawskiego przypisywało sobie trzech dowódców: jeden marszałek (Józef Piłsudski) i dwaj generałowie (Tadeusz Rozwadowski i Maxime Weygand). Pod Goźlicami także wystąpił triumwirat; kasztelan i dwaj wojewodowie. Jako pierwszy z dowodzącej trójki wymieniony został kasztelan krakowski Warsz. Nazwisko wywodzone przez badaczy historii rodu Rawicz (którego protoplastami byli spolonizowani Wrszowcy) od „wiersz” czyli „więcierz” (po czes.”vrš”węg.”varsa” „wywodzący się z plemienia czeskiego, gdzie nazywani są Wrszowcami; z powodu zbrodni wiarołomstwa wytraceni z całym ich rodem przez książąt Czech, z wyjątkiem niewielu, którzy uszedłszy do Polski rozrośli się w znakomitą rodzinę. Mężowie surowi, nieustraszeni i okrutni, niektórzy również skłonni do rozlewu krwi, gardzący niebezpieczeństwami. (Jan Długosz, Insignia, 18)
Natomiast Zygmunt Gloger w swej Encyklopedii Staropolskiej (tom III) pisze:
„Warsz, Warcisz, Warcislaw- imię staropolskie, w wolnym tłumaczeniu to „ten, którego sława zawsze powraca ” Od tego imienia pochodzi nazwa Warszawa, która pierwotnie była wsią Warszową to jest do jakiegoś Warsza lub Warcisława należąca””.
Wspomniany Warsz od kilkudziesięciu już lat sprawował wiele ważnych urzędów państwowych: miecznika sandomierskiego, stolnika sandomierskiego, kasztelana lubelskiego, wojewody sandomierskiego, wreszcie kasztelana krakowskiego.
Był współpracownikiem Bolesława Wstydliwego, w 1260 roku brał udział w wyprawie na Ruś. Zapewne w roku bitwy goźlickiej był już człekiem leciwym, wręcz starcem. Czy dlatego zgodził się wyruszyć na pewną zgubę. na czele skromnego oddziału przeciw znacznie liczniejszym siłom wroga? Misja kamikadze? Rozpoznanie bojem? Manewr pozorowanego ataku lub pozorowanej klęski w celu opóźnienia nieuchronnej klęski? Może chciał przyjść na odsiecz grodowi Sandomierz-znał go zapewne dobrze jako były tamtejszy stolnik i wojewoda, może zostawił tam przyjaciół lub rodzinę? A może odwrotnie-książę zlecił mu misję wyprowadzenia resztek wojsk z sandomierskiego zamku, aby dołączyły do głównych sił i wzięły udział w walnej bitwie? Tak czy inaczej-misja wojewody miała dać władcy cenny czas. Czas potrzebny na zebranie posiłków i przygotowanie obrony ostatniej niespustoszonej jeszcze dzielnicy oraz stołecznego grodu Krakowa? Z pewnością pośpiesznie wezwano posiłki. Ogłoszono nabór żołnierza zaciężnego i ochotniczego. Zewsząd. Może posłano do piastowskich krewniaków- zaprzyjaźnionych lub skłóconych z Leszkiem książąt dzielnicowych: Mazowszan, Wielkopolan, Pomorzan. I na Śląsk -po synów i wnuków rycerzu poległych w boju z Tatarami pod Legnicą w 1241. A może do Czech? Wszak prascy Przemyślidzi już patrzyli łakomym okiem na Małopolskę i całą dzielnicę senioralną. Prawa do niej przypadły im wkrótce po bezpotomnej śmierci Piasta Leszka z rąk owdowiałej Gryfiny. A może nawet po Krzyżaków? Tonący brzytwy się chwyta. Wszak od 1226 roku Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie skutecznie „nawracał” pogańskich Prusów. Tak skutecznie, że w roku bitwy goźlickiej ten bałtycki naród praktycznie przestał istnieć. Najazd pogańskich Tatarów, Jaćwingów i Litwinów na chrześcijańskie księstwa byłby dobra okazją, aby rozszerzyć zakres „krucjaty”.
Walka z pogańskimi plemionami na wschodzie legitymizowała istnienie rycerzy-zakonników. Strzegli oni monopolu na nawracanie pogan zazdrośnie. I skutecznie. Na tyle skutecznie, że w 1257 roku doprowadzili do anulowania bulli papieża Innocentego IV z 1250 o utworzeniu polskiej diecezji misyjnej w przygranicznym grodzie Łukowie. (Pierwszym i jedynym biskupem-nominatem tej diecezji był czeski dominikanin- Bartłomiej z Pragi). I z pewnością posłanoby po posiłki na Węgry. Węgrom zawdzięczano wiele- pomoc wojskową, wyborny tokaj, oraz księżniczki; córki króla Beli IV -świętą Kingę i jej siostrę -błogosławioną królewnę o imieniu Jolenta. (czyli nasza-Jolanta. – gr. ion (fiołek) i anthos (kwiat). I tam-w zaprzyjaźnionym Królestwie Węgierskim -w razie porażki władca zapewne szukałby schronienia. Jak uczyni to za kilka lat, tak jak to bywało w przeszłości i miało być w przyszłości udziałem innych polskich władców (Bolesława Śmiałego, Władysława Łokietka) A za sto lat symbioza obu królestw zaowocuje panowaniem Ludwika Andegawena Węgierskiego na krakowskim tronie.
Jednak konieczność wezwania posiłków wojskowych czy ucieczki (podobnie jak powyższe dywagacje) okazały się niepotrzebne w obliczu niespodziewanego, zbawiennego i cudownego zwycięstwa. Pierwszego cudu nad Wisłą, przepowiadającego mający nastąpić cud drugi-w sierpniu, roku 1920
Obraz: Cud nad Wisłą, Bitwa warszawska – Jerzy Kossak (1930)